Nie zgadzam się na to, by było, jak jest

22:06



W dzieciństwie moi rówieśnicy nie mogli doczekać się, kiedy wreszcie będą dorośli. Nigdy tego nie rozumiałam. Dorosłość nigdy nie wydawała mi się czymś atrakcyjnym.

I nie myliłam się. Dorosłość rozczarowuje mnie na każdym kroku.

Nie umiem po prostu żyć wewnątrz Matrixa. Odłączam się regularnie i patrzę na ten świat, w którym ludzie starowani są z zewnątrz, nie mając o tym pojęcia. Żyją w ułudzie, w szczęściu opierającym się na tym, że wierzą w to, co widzą, a właściwie w to, co ktoś chce im pokazać.

Ogromnie chciałam mieć dzieci. Pragnęłam tego odkąd skończyłam 12 lat, serio. Latami czekałam z TFT, aż to marzenie się spełni. Ale teraz, kiedy są, aż mnie czasem skręca w środku, gdy pomyślę, na jakie życie muszę je przygotować.

Do dupy to wszystko, naprawdę.

Żyjemy sobie tym mniej lub bardziej sielankowym życiem. Cieszymy się sobą, staramy się uczyć wciąż na błędach własnych i cudzych, by być lepszymi rodzicami, lepszymi ludźmi. Próbujemy spełniać marzenia, żyć po swojemu. Wiele dobra u nas się dzieje. Jestem szczęśliwa, często zmęczona, zabiegana; jestem zajęta codziennością i wtedy wszystko gra.

Ale wystarczy, że wyjrzę poza ten nasz świat. Że spojrzę na tę większość, która przychodzi na place zabaw, że przeczytam komentarze ogółu pod jakimkolwiek ważnym tematem, że zobaczę wiadomość płynące z ulic miast...

Mam wrażenie, że mogę funkcjonować stabilnie tylko w wygłuszających słuchawkach. W mojej enklawie względnej wolności. Wśród ludzi, którzy żyją podobnie jak ja, dając mi poczucie przynależności i bezpieczeństwa. I ukrywając przede mną, że świat na zewnątrz tej naszej wioski wygląda jednak paskudnie.

Ale dlaczego? Dlaczego muszę tak żyć?

Nie zgadzam się na to, by było, jak jest. Nie zgadzam się na to, by przymykać oczy i nie widzieć, że wokół rozrasta się zło. Nie zgadzam się na to, by ktoś sterował innymi, nawet jeśli nie steruje mną. Nie zgadzam się, by ktoś był krzywdzony, nawet jeśli nie jestem to ja.

Świat dorosłych jest paskudny. Pełen kłamstwa, manipulacji, głupoty, walki o dominację.

Mam chorobę lokomocyjną, a siedzę wciąż w tym diabelskim młynie. Świat wiruje, a ja widzę przerażające twarze klaunów o złowieszczych uśmiechach. Słyszę zgrzyt przegrzanych do granic przerdzewiałych dawno trybów. A wszyscy wokół chichoczą i bawią się w najlepsze, nie widząc, że to wcale nie jest wesołe miasteczko. Klauni drwią z nas, kręcąc karuzelą jak w rosyjskiej ruletce. Mamy sporo szans, że przetrwamy ten obłąkańczy taniec. Nawet jeśli nie zginiemy, jeśli to wszystko nie pierdolnie, wyrzucając nas w niebyt, godzimy się być marionetkami w rękach szaleńców. Uwierzyliśmy, że ktoś zgotował nam świetną zabawę. Czasem odczuwamy mdłości, ale to pewnie z przesytu dobra.

Nie chcę wsiadać, nie chcę zabierać tam dzieci. Wysiadam, kiedy tylko się da, ale to wszystko wokół to ciągle ten pokręcony lunapark. Gdzie się nie obejrzę, czeka nowe diabelskie koło. Czasem próbuję wziąć oddech i okazuje się, że znów siedzę wewnątrz, że kręcę się, choć nie chcę, że wysiąść nie mogę. Moje dzieci… Nie chcę mówić im, jak jest. Nie chcę straszyć, wskazywać palcem: „zobacz, to nie zabawa, to nie klaun, stąd trzeba uciekać”. Ale przecież jeszcze bardziej nie chcę kłamać, mówić: „Baw się, jest fajnie. Kolorowo, słodko, tak powinno wyglądać życie."

Czemu D. się tak często boi? Czemu zdarzają się dnie, że nie odstępuje mnie na krok, że wciąż mówi, pyta, zamęcza?

Nie oszukasz wysoko wrażliwego dziecka, że jest dobrze, kiedy dobrze nie jest. Ono czuje twój lęk. Ono czuje, że powietrze wokół niespokojnie drga. Czasem próbuje je rozgonić, biegając i pokrzykując, zagadując tę głuchą ciszę.

Czasem pyta, czy nie wejdzie tu żadne zwierzę. A ja wątpię, że boi się zwierząt. Czuję podskórnie jej lęk i myślę, że wiem, czego boi się moje dziecko.
Boi się, bo ten świat to dżungla. A w niej setki oczu, dźwięków, zapachów. Kto pcha się do dżungli nieświadomie? Kto pozwala sobie stracić czujność?
Czy nie tak zachowuje się otaczająca większość? Jak turyści w dziczy. Jedzą napotkane przypadkiem rośliny, wchodzą w krótkich spodenkach w nieznane chaszcze i głaszczą drzemiące na gałęzi dzikie koty.

Żyjemy (ja i D.) trochę jak w horrorze, czując to, czego nie czuje większość. W powietrzu unosi się strach.

Gdyby wszystko działało jak trzeba, moglibyśmy przekazać tym mniej czujnym osobnikom w stadzie, że otacza nas niebezpieczeństwo, a one poprowadziłyby nas inną drogą lub walczyłyby w obronie wszystkich, gdyby zaszła taka potrzeba. Ale nie tu. Nie w tej bajce. Bo przecież jesteśmy ludźmi. NADludźmi. Zapomnieliśmy, że prawa natury wciąż drzemią w nas. Im dłużej im zaprzeczamy, tym bliżej podchodzi zagrożenie. Choć czy może być jeszcze gorzej, skoro zagrożeniem jesteśmy my sami?

Dorosłe życie jest do dupy. Bo wtedy już wiesz, że nie uratuje cię w tym świecie już nic. Możesz liczyć tylko na cud, ale nie ma co liczyć, że szalone wesołe miasteczko wyjedzie. Że spakuje swoje wstrętne, zionące brudem, starym smarem i żelazem ustrojstwa i wyniesie się, fałszując na pożegnanie, by zostawić jedynie wydeptany na mokrej trawie ślad i tonę śmieci. Już wiesz, że nie ukryjesz się za maminą spódnicą, by poczuć się bezpiecznie. Że nie wystarczy, że powiesz: „Chcę do domu”, by to wszystko skończyło się, zniknęło, przestało budzić lęk.

Nie ma ucieczki. Bo gdy uciekniesz, czy nie wpadniesz na kolejny lunapark? Z klaunami może bez wielkich czerwonych nosów, za to z ogromnymi butami, piszczącymi złowieszczo przy każdym kroku?

Ktoś urządził sobie z tego świata wesołe miasteczko, bo to intratny biznes i ludzie sami pchają się, by ich mamić i karmić kiczem pomieszanym z tandetą.

Próbujesz iść swoim tempem, ale jak zapanować nad własnym mózgiem, gdy psychodeliczna muzyka wprawia w trans. I nagle jesteś znów, siedzisz wygodnie i poprawiasz pasy. Jest fajnie, wesoło, muzyka gra, karuzela się kręci, skoro większość dobrze się bawi, może niepotrzebnie panikuję? Może pora zacząć bawić się z nimi?

Czasem odłączam się od tego Matrixa. Widzę system i rządzące nim maszyny. Znajomość prawdy boli, rozrywa od środka, nie pozwala spokojnie spać.

Czy da się żyć poza systemem? Nie musząc uciekać i się kryć? Przecież nie da się odwrócić wzroku. Powiedzieć: „to nie moje” i nie czuć więcej bólu, że jest jak jest.

Mam poczucie, że stoimy na krawędzi przepaści. I zamiast zatrzymać się, spojrzeć wstecz, zawrócić, tańczymy wciąż do psychodelicznej muzyki wesołego miasteczka, odwzajemniając uśmiechy klaunów i pstrykając sobie pamiątkowe selfie z kciukiem uniesionym w górę. „Lubię to”. Jazgot głośników, nawoływania obnośnych sprzedawców, pisk rozbawionych tłumów zagłuszają krzyk spadających kolejno w przepaść

osób homoseksualnych i transpłciowych
nastolatków z depresją
rodziców niepełnosprawnych dzieci
dzieci molestowanych seksualnie
żon bitych przez mężów
dzieci bitych przez rodziców
uczniów, dla których zabrakło miejsc
uczniów w systemie edukacji w ogóle
ojców walczących o dzieci
uchodźców
chorych w klatkach biurokracji
starszych ludzi
Matki Ziemi

wszystkich myślących inaczej.

Kiedyś spadniesz i Ty. I będziesz mógł winić jedynie samego siebie, bo nie zrobiłeś znów nic, by wypędzić wesołe miasteczko ze swojego życia.

A mogłeś chociaż kliknąć „udostępnij” pod tekstem, który opisywał Twoje nienazwane głośno emocje, pod wiadomością, która Tobą wstrząsnęła. Mogłeś głośno powiedzieć, że nie zgadzasz się. Mogłeś zgłosić mowę nienawiści znalezioną w sieci. Małe rzeczy, które nie wymagają nawet wstawania od ekranu. Wcale nie musisz wychodzić na ulice, jeśli brak Ci odwagi. Ale nie możesz nie robić nic. Bo nie robiąc nic, dajesz przyzwolenie, by szalona karuzela, w której siedzisz Ty, Twoje dzieci, Twoi najbliżsi, kręciła się coraz szybciej, skrzypiąc złowieszczo. Pewnego dnia runie w przepaść.

Chyba że zatrzymamy ją razem. Już dziś.

You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram