Rowerek biegowy BTwin
15:26I już spieszę z krótkim wyjaśnieniem, dlaczego w ogóle go kupiliśmy. Jeśli zaglądacie tu czasem, to zapewne zauważyliście, że D. miała już wcześniej rowerek biegowy i to nawet tej samej firmy. Jej pierwszy BTWIN kupiliśmy, gdy miała 1,5 roku.
Gdy tylko D. opanowała swobodnie chodzenie, czyli w wieku 13 miesięcy, na zawsze pożegnaliśmy wózek. Zwyczajnie nie była nim zainteresowana, a nam też nie był zupełnie potrzebny - na ile się dało, D. dreptała na własnych nogach, potem w odwodzie mieliśmy nosidło (serio, wyobrażam sobie życie bez wózka, ale bez chusty i nosidła - never!) Na jednym z takich tuptanych spacerów, gdy miała niecałe 1,5 roku, przymierzyliśmy rowerek, przekonani, że to jeszcze nie pora. Okazało się, że D. wykazała entuzjazm i niezbędny poziom umiejętności. Odkupiliśmy więc używany, gdy tylko pojawił się w okolicy.
Pierwsze miesiące D. użytkowała go jedynie w domu, nieporadnie wlokąc go między nogami i tuptając wzdłuż korytarza. Gdy zmężniała na tyle, by móc utrzymać go w pionie i jednocześnie w miarę operować kierownicą, zaczęliśmy zabierać go na spacery. Przejście długości bloku zajmowało nam dobre pół godziny, bo po każdym kroku D. zatrzymywała się, żeby obejrzeć jakiś kwiatek, kamyk, poprawić uchwyt itp. A my cierpliwie staliśmy obok (nie mam pojęcia, co stało się z tamtą cierpliwością, ale tęsknię za nią okrutnie 🙁). Powiem Wam szczerze, że byłam pełna podziwu dla tego małego stworzenia, że z taką determinacją tupta z przeszkodą między nogami. Ewidentnie nie była jeszcze gotowa na jazdę na biegówce, a jednak z dumą, niestrudzenie, metodą małych (naprawdę małych) kroczków szlifowała swoje umiejętności.
Nie wsiadła i nie pomknęła, jak robią to niektóre dzieci. Nie zarzuciła prób po pierwszych trudach, jak robią to inne. Po prostu czerpała radość z tego, co potrafiła w danej chwili. Nie wytuptała też sobie mistrzostwa. Przez długie 1,5 roku jedynie chodziła z rowerem. Bo to był jej LOLEL.
Czasem rozstawała się z rowerem na długie tygodnie, by potem znów zabierać go niemal codziennie. Aż wiosną tego roku odpaliła się na jazdę całkowicie. Nie było wyjścia z domu bez rowerka. Zaczęła zjeżdżać z górek przy użyciu hamulca, nabierać rozpędu i zostawiać nas daleko w tyle, a ostatnio również podnosić do góry nogi i utrzymywać równowagę. Każdy sukces motywował ją coraz bardziej.
A w głowie miała wyższy cel - opanować jazdę na rowerze z ped.a.łami. Za każdym razem, gdy nadarzała się okazja, mierzyła takowy i próbowała ruszyć do przodu. Aż wreszcie ostatnio jej się udało! Ustaliliśmy więc, że teraz przez lato damy jej czas na udoskonalenie jazdy na biegówce, szczególnie w kwestii utrzymania równowagi, a jesienią na urodziny sprawimy jej wymarzony rower, od razu bez bocznych kółek. Z radością przystała na taki układ. A w międzyczasie wsiadła na nowo wypatrzoną na dziale rowerowym biegówkę dla dzieci starszych. Ot tak sobie, po prostu.
I już nie mogliśmy zrobić nic innego, jak wziąć rower pod pachę prosto do kasy.
Mknęła na nim, jakby sunęła po lodzie. Większe koła, wyższe siodełko, szersza kierownica dały zupełnie inną postawę ciała i o niebo lepsze warunki do śmigania.
Czy opłacało się wydać pieniądze na raptem kilka miesięcy jazdy? Opłacało. Sam jej spontaniczny, pełen zaskoczenia uśmiech wart był każdej ceny. Ale zainwestowaliśmy też w coś niezmiernie ważnego - w wiarę w siebie, własne możliwości, w radość z sukcesów na większą skalę, w łatwiej osiągalny sukces na zwykłym rowerze.
Ja byłam dzieckiem mocno nieporadnym ruchowo. Brak możliwości pokonania własnych ograniczeń sprawiał, że coraz bardziej zamykałam się w sobie, coraz mniej byłam pewna siebie, coraz mniej podejmowałam wyzwań. Aż w końcu odcięłam ciało. Skoro sprawiało trudności i nie przynosiło korzyści, postanowiłam podświadomie o nim zapomnieć. Z zaniedbania pełno dziś w moim ciele napięć i przykurczy, w efekcie czego od ponad roku nieustannie odczuwam ból. Z wyparcia nie dostrzegam sygnałów, które ciało daje mi, by ochronić psychikę w sytuacjach przeciążenia. Z niekochania z niechęcią patrzę w lustro - nie umiem docenić tego, co we mnie atrakcyjne ani popracować nad tym, co faktycznie wymaga zaopiekowania. Powoli odkrywam swoje ciało na nowo. Uczę się go słuchać i szanować.
I bardzo staram się, by D. postrzegała swoje ciało jako ważną, integralną część siebie. Jako źródło mocy i możliwości. Jako narzędzie do zdobywania świata, przeżywania przygód. By o nie dbała i słuchała go.
I cieszę się widząc, jak z radością próbuje swoich możliwości, jak z zaciekawieniem słucha o nieznanych jej jeszcze formach aktywności, jak planuje próbować nowych rzeczy.
Choć brzmi to banalnie, wewnątrz kryje się niezmiernie ważna prawda: "W zdrowym ciele zdrowy duch". A ja widzę, jak ten mały duch rośnie, gdy opanowuje kolejne rowerowe sztuczki.
0 komentarze