Pokoik, o którym marzy każda dziewczynka (a przynajmniej jej mama)
21:25
Kiedy byliśmy mali, normą było, że ludzie mieszkali w małych, zazwyczaj jedno- lub dwupokojowych mieszkaniach, nierzadko w trzy, a nawet cztery pokolenia. Wszystkie pomieszczenia pomalowane były na biało, chyba że ktoś zaszalał i zainwestował w boazerię. Pokoje dzieliło się na mały i duży, nikt nie słyszał nawet o salonach, sypialniach, pracowniach czy garderobach. W jednym pokoju znajdowały się miejsca do spania, pracy, jedzenia, szafy z ubraniami, książkami i innymi przedmiotami codziennego użytku. Luksusem był oddzielny pokój dla dzieci, superluksusem, jeśli każde z dzieci miało własny pokój. Gości kładło się na materacach albo nawet na kołdrach na podłodze. Taka była norma, więc nikt nie czuł się z tym źle.
Czasy się na szczęście pod wieloma względami zmieniły. Biel na ścianach znów króluje, ale tym razem z wyboru i w zupełnie nowej odsłonie. Mieszkania często nadal są małe, nawet jeszcze mniejsze, ale zamieszkiwane jedynie przez dwa pokolenia. No i staramy się, jak możemy, nadać im własny charakter, niepowtarzalny styl. Coraz częściej pomieszczenia posiadają jasno określone funkcje - mieszkanie składa się z sypialni i salonu, jeśli pojawiają się dzieci, rodziny starają się kupić większe mieszkanie z osobnym pokojem dla potomstwa. Architekci dorzucają w projektach dodatkową łazienkę, garderobę, pomieszczenie gospodarcze.
W naszym nudnym słonecznym mieszkaniu znalazła się również... graciarnia :D
Jak wiecie, długo czekaliśmy na pojawienie się w naszym domu dziecka. Poza pomieszczeniami, z których korzystaliśmy na co dzień, jedno stało nieużywane, oczekując cierpliwie swojego lokatora. Co się więc ma wspaniała przestrzeń marnować! Gromadziliśmy wszystko, co mogło się kiedyś jeszcze przydać albo przydawało się od czasu do czasu, ale zawadzało na co dzień w salonie. Przez kilka lat udało nam się zapełnić pokój od podłogi po sufit, tworząc kolekcję łóżek, krzeseł, pamiątek z dzieciństwa, nieużywanych sprzętów sportowych, opakowań wszelakich, z których można zrobić coś z dziećmi w pracy i innych rzeczy, które zupełnie nikomu do niczego nie były potrzebne, ale przecież żal wyrzucić, skoro jest na nie miejsce.
Kiedy okazało się, że jestem w ciąży i wreszcie przyszła pora zwrócić pokojowi przeznaczoną mu rolę, dobry miesiąc opróżnialiśmy go, stopniowo upłynniając nagromadzone skarby. Szczerze nie dowierzałam, że przed porodem ujrzę w pełni okazałości podłogę i ściany tego pomieszczenia. A jednak udało się! I to udało się nie tylko wysprzątać je z nadmiaru dobrobytu, ale stworzyć wymarzony pokoik dla wyczekiwanej córeczki! Pokoik, z którego naprawdę byliśmy dumni.
Z kolorem ścian poszło dość łatwo. W teorii. Szybko ustaliliśmy, że super modny miętowy pasuje nam obojgu. W praktyce okazało się to dużo trudniejsze. Bo chociaż katalogi pękały w szwach od wizualizacji z miętą w tle, producenci farb nie podchwycili tego trendu w masowej produkcji (teraz jest chyba zdecydowanie lepiej w tej kwestii). Farba z mieszalnika to jak dla nas za droga opcja, lubimy szybko, łatwo i tanio :) Była więc chwilowa załamka, na szczęście udało się spośród dostępnych błękitów i zieleni wybrać dwie próbki i po próbnym malowaniu wybrać tę bardziej błękitną - Satin blue firmy Beckers. Efekt wyszedł naprawdę zadowalający, przy moich wygórowanych oczekiwaniach to naprawdę dużo :D
Meble wybraliśmy białe. Najbardziej podobały mi się oczywiście te ometkowane czterocyfrową ceną. Ale i w wersji dla normalnych, przeciętnych ludzi udało się znaleźć naprawdę ładne rzeczy. Komoda i stolik do przewijania - niezawodna IKEA, łóżeczko Klupś. Zostawiliśmy też z nagromadzonych rzeczy połówkę piętrusa zabraną w posagu z rodzinnego domu i przemalowaną przez TFT na biało, żeby służyła do siedzenia, karmienia i wgapiania się w śpiącą D.
Meble wybraliśmy białe. Najbardziej podobały mi się oczywiście te ometkowane czterocyfrową ceną. Ale i w wersji dla normalnych, przeciętnych ludzi udało się znaleźć naprawdę ładne rzeczy. Komoda i stolik do przewijania - niezawodna IKEA, łóżeczko Klupś. Zostawiliśmy też z nagromadzonych rzeczy połówkę piętrusa zabraną w posagu z rodzinnego domu i przemalowaną przez TFT na biało, żeby służyła do siedzenia, karmienia i wgapiania się w śpiącą D.

Wymyśliliśmy sobie, że w pokoiku powinna stać wieża, z której będziemy puszczać D. muzykę do snu (przez pierwsze miesiące towarzyszyła nam muzyka Sigur Rosa, o której pisałam już TUTAJ). Nawet nie myślałam, że tak ciężko będzie nam znaleźć białą wieżę! Prawie żadna firma takich nie robi, a już w rozsądnych cenach to ze świecą szukać! Ostatecznie kupiliśmy biało-błękitną wieżę Pioneer i to był chyba dobry wybór, idealnie zgrywa się z kolorem ściany. Co do parametrów mniej ważnych ;) - posiada radio, odtwarzacz CD, USB, a także Bluetooth, więc TFT czasem raczy nas jakąś playlistą zza ściany.
Największą robotę w każdym wnętrzu robią jednak zawsze dodatki. Tego akurat w sklepach pod dostatkiem, szczególnie tych w pastelowych kolorach i skandynawskim stylu. Szczerze mogłabym przepaść na wieki, przeglądając dostępne opcje, na szczęście w większości przypadków spojrzenie na cenę działa otrzeźwiająco. Ale jeśli macie ochotę i fundusze na naprawdę piękne meble i dodatki do dziecięcych pokoi, polecam serdecznie Up! Warsaw, Turkusową Pracownię, Bloomingville, Kids Concept, Done by Deer, a tak już dla zupełnego odlotu sklepy internetowe TheBears i SkandiKids oraz pełne rękodzieła i designu na wysokim poziomie Pakamerę i jeszcze przez chwilę Dawandę (tylko żeby nie było, że nie uprzedzałam! :D)
My postawiliśmy na względny minimalizm.
Zasłonki po bardzo długich poszukiwaniach znaleźliśmy na Dawandzie (czy ktoś jest mi w stanie wyjaśnić, dlaczego sklepy z dekoracjami okiennymi w klimatach dziecięcych oferują praktycznie jedynie pstrokaciznę i bajkowe motywy??). Teraz pewnie zdecydowałabym się na uszycie zasłon we własnym zakresie (no nie, że ja sama, w tych kwestiach jestem zupełnie niezdolna, ale TFT już jak najbardziej!), w Leroy Merlin widziałam taki wybór tkanin zasłonowych, że naprawdę można by poszaleć. Trzy lata temu jeszcze tego nie było.
Poszewki na poduchy kupiliśmy w IKEA, resztę uszył TFT, podczas gdy ja szorowałam okna, by pogonić D. na ten świat (pisałam o tym TUTAJ).
Ramki - IKEA i Leroy Merlin; a w nich m.in. pierwsze zdjęcie D. (niestety tak bardzo osobiste, że nie mogę go Wam tu publicznie pokazać, niemniej mamy takie, TFT przeszedł samego siebie i zanim przeciął pępowinę, zdążył pstryknąć D. zdjęcie w rękach położnej!), metryczka od SmallDesign (pisałam o niej TUTAJ), metryczka obrazkowa naszego autorstwa (TUTAJ), czy pierwszy prezent z okazji Dnia Ojca od Szast i Prast (o tym z kolei TUTAJ).
Hamak kupiliśmy dawno temu z myślą o balkonie, ale super nam się sprawdzał w pokoiku, szczególnie w pierwszych tygodniach. Mamy takie zdjęcie pełne oczekiwania, które zrobiłam kilka dni po terminie, jeszcze przed narodzinami D. Bardzo je lubię. TFT siedzi na hamaku z nogami opartymi o łóżeczko. A potem zdjęcie zrobione kilka dni później, na którym na hamaku jestem już ja, a w moich ramionach maleńka, zwinięta w kulkę D.
Pokoik był już właściwie gotowy, ale ciągle brakowało nam żyrandola. Zdecydowanie odpadały wszelakie wielokolorowe wynalazki w kształcie zabawek lub z motywami z bajek. Aż pewnego dnia naszym oczom ukazał się on i nie było już najmniejszych wątpliwości. To plafon Karuzela firmy Sigma, dostępny był też w wersji z żaglówkami lub słoniami. Teraz już raczej nie do dostania, a szkoda, bo robi wrażenie na każdym, kto wchodzi do pokoju. Niestety w kwestii oświetlenia dziecięcych pokoi króluje kicz i pstrokacizna :/
Nie jest to patent idealny, ale podzielę się nim z Wami, bo przywołuje we mnie mnóstwo ciepłych wspomnień. Otóż zamiast jednej z żarówek zamontowaliśmy w żyrandolu żarówkę dyskotekową. Wieczorami włączaliśmy ją D. jako element rytuału przygotowującego do zakończenia dnia. Światło kręci się nieco za szybko, ale złamane ciepłym światłem zwykłej lampki nocnej, daje wystarczająco łagodny efekt, by wywołać miłe wrażenie, a nie pobudzić i zmęczyć. Ja czułam się jak w bajce, mam nadzieję, że D. też odłożyła sobie piękną kulkę na półce wspomnień dzięki tym światłom :D
Z czasem dołączył do nas również namiot tipi od LittleNomad w podarunku od ciotki Prulli. D. uwielbiała się w nim chować. Jak mieszkaliśmy pierwszego jej lata 200m metrów od morza, to zabieraliśmy go nawet na plażę. Ostatnio poszedł w odstawkę, ale zdaje się, że to przez kiepskie ustawienie w pokoju. Nie mogłam mu znaleźć odpowiedniego miejsca i stał mocno schowany w kąt. Mam nadzieję, że teraz w nowej przestrzeni znów zalśni dawnym blaskiem :)
Tymczasem ciekawa jestem, jak się Wam u nas podoba :)
3 komentarze
شركة مكافحة حشرات الجبيل
OdpowiedzUsuńشركة تنظيف بالدمام
شركة تنظيف بالقطيف
Ten kolor jest bardziej miętowy czy bardziej niebieski????
OdpowiedzUsuńNiebieski. W pierwotnej wizji był miętowy, ale nie udało mi się te 6 lat temu znaleźć gotowego koloru. I w sumie nie żałuję, bardzo nam ten błękit pasuje :)
Usuń