Nie wytykaj palcem
21:17
Siedzieli zawsze w tej samej ławce z boku kościoła. A my, wiecznie spóźnieni, siadaliśmy tuż przed Nimi. Lubiliśmy to miejsce, czuć było bijące od Nich ciepło i życzliwość.
Ona - zawsze schludnie ubrana drobniutka staruszka o pomarszczonej twarzy, ale wciąż świecących oczach. I On, Jej 50-, może 60-letni syn - wsparty na Jej ramieniu, jeszcze mniejszy od Niej, z długą, przyprószoną siwizną brodą i... Zespołem Downa.
Widywaliśmy się regularnie, raz w tygodniu, z czasem więc zaczęliśmy mówić sobie: "dzień dobry" i "do widzenia".
Kiedy urodziła się N., Ona zagadnęła nas po raz pierwszy. Zapytała, czy chłopiec, czy dziewczynka i życzyła wszystkiego dobrego.
Tydzień później zagadnęła znowu. Przepraszała, że tak się spoufala, ale chciała nam powiedzieć coś ważnego. Powiedziała, że On ma dar - wyczuwa w ludziach dobro i zło. Od złych natychmiast ucieka, denerwuje się. A przy nas czuje się dobrze i powiedział, że mamy w sobie jakiś talent. I zaczęła opowiadać, że 50lat temu nikt nie dawał Mu szans na przeżycie, namawiano Ją na oddanie Go do badań naukowych. "Trzeba słuchać serca" - powiedziała. - "Kiedy dziecko czegoś potrzebuje, trzeba tego słuchać."
W tym czasie On zagadnął mnie po cichu, żaląc się na ból głowy, a ja ze zdziwieniem odkryłam, że to krótkie zdanie było w... języku angielskim. Ona szybko wytłumaczyła, że wykorzystywała język angielski w pracy, a On, towarzysząc Jej na co dzień, chłonął przy okazji.
Pożegnaliśmy się serdecznie, On wyściskał nas i zapytał Ją, czy może ucałować N. "Not this time." - odpowiedziała.
Któregoś dnia zobaczyłam Ich przez okno samochodu. Mówię TFT, że idą. Z tylnej kanapy dobiega mnie pełne ciekawości: "Kto?" Odpowiadam więc, że ta pani i pan, którzy siedzą zazwyczaj za nami w kościele. Po chwili namysłu D. odpowiada: "Ten Pan, co nie lubi, jak jest głośno i zakrywa uszy?"
Ani słowa o odmiennym wyglądzie, wieku, nietypowym zachowaniu. Zauważyła przede wszystkim to, co było bliskie jej samej - niechęć do hałasu.
Nigdy nie rozmawialiśmy o Nich przy D., a już na pewno nie zwracaliśmy uwagi na Jego odmienność. Zawsze byłam ciekawa, jakie są jej spostrzeżenia (niejednokrotnie przyglądała się bacznie obojgu), ale nie chciałam pytaniem spowodować, że zacznie spełniać ukryte w pytaniu oczekiwania i doszukiwać się różnic. Okazało się, że zamiast różnic, zwróciła uwagę na podobieństwo.
Tak samo nie rozmawialiśmy z D. nigdy o jakichkolwiek innych różnicach między ludźmi - o widocznej niepełnosprawności (tu tylko o miejscach parkingowych dla osób na wózkach inwalidzkich), k.lorze skóry, odmiennym stroju. A ona nigdy nie dopytywała.
Czy nie spotkała nigdy osób, które wyglądają inaczej, a może nie zwróciła akurat uwagi? Kto jak kto, ale D. jest niezwykle bacznym obserwatorem świata ludzi. Często odrywa się od zabawy, by przyjrzeć się zebranym wokół osobom albo zatrzymuje na ulicy, bo ktoś ją zaciekawił. Zwraca uwagę na najmniejsze detale i ze szczegółami opisuje osoby, rzeczy, wydarzenia.
I nie to, że nie dostrzega różnic. Bo dostrzega. Widzi, że ktoś chodzi o kulach, ktoś inny jedzie na rowerze, a jeszcze ktoś inny samochodem. Ktoś ma cz.rny k.lor skóry, ktoś czarny sweter, a ktoś białe oprawki okularów. Ktoś jest dzieckiem, ktoś biegnącą panią, a ktoś starszym panem. Ktoś nazywa się Nawojka, ktoś Wojtuś, a ktoś Brajan.
Dzieci widzą różnice, ale ich nie wartościują. To my uczymy je, że pewne różnice wprowadzają podział na lepszych i gorszych, na ogół i wyjątki, na "tak" i "nie".
Przestańmy je uczyć, że trzeba traktować ludzi równo, a zacznijmy pilnować tego, jak przekazujemy im świat, jak my sami patrzymy na świat i jak o nim opowiadamy. To my, dorośli, uczymy nieświadomie wytykania palcami. Czasem robimy to z dobrymi chęciami, ale jak wiadomo, to właśnie nimi piekło jest wybrukowane.
Zacznijmy traktować ludzi jak ludzi, po prostu. Z szacunkiem, zrozumieniem, podziwem. Jak robią to dzieci.
0 komentarze