Poganiając Matkę Naturę

22:20




Termin - konkretna data, kiedy ma coś nastąpić. Jak termin egzaminu, termin rozprawy sądowej, termin przydatności do spożycia. Umawiamy się na jakiś termin, a jeszcze częściej ktoś nam go wyznacza. A my musimy się w nim zmieścić - przyjść, oddać, zrobić coś na czas. Może my tak, ale (o! Niebiosa!) kto wpadł na pomysł, żeby wyznaczać terminy Matce Naturze?!

Droga Matko Naturo, 16.11.2015r. proszę wyprawić na świat Dobrochnę. Kuriozalne? A przecież każdej z nas wyliczono co do dnia, kiedy powinna urodzić. Jakby nie można było powiedzieć: W listopadzie. Przecież wiadomo, że dziecko przyjdzie na świat wtedy, gdy przyjdzie na świat, ni wcześniej, ni później. Znacie kogoś, kto zapomniał się urodzić? Bo pomimo wielkiego roztargnienia i zaplątania w czasie nawet oboje Trochę Fajni o tym akurat nie zapomnieli. Wiadomo, trzeba trzymać rękę na pulsie, sprawdzać, czy wszystko jest ok, jeśli ciąża trwa nad wyraz długo, ale wyliczać co do dnia?

Mówią ci jednak: Termin porodu 16 listopada. I teraz rób co chcesz. Niby masz te dwa tygodnie zapasu, ale od 15-tego wieczorem czujesz już presję. Bo to przecież już.

I w miarę w porządku, kiedy to "już" przychodzi w wyznaczonym TERMINIE. Ale co, jeśli nie? To jak ze wspinaczką na bardzo wysoki szczyt, z którego ma cię zabrać kolejka. Wspinasz się, coraz wyżej, z trudem łapiąc już oddech, zostawiając za sobą bezpieczne piękne widoki, docierasz na szczyt... a kolejki nie ma. Stoisz więc na jednej nodze, chwiejąc się na prawo i lewo, nie mogąc zrobić już dalej nic. Widzisz nawet linę kolejki, ale kolejka nie przyjeżdża, więc czekasz, z coraz większym przerażeniem spoglądając w jej kierunku.

D. powinna była urodzić się 16 listopada, w poniedziałek. Tak wynikało z obliczeń i pomiarów USG. Że może się nieco spóźnić, można było się spodziewać, patrząc na rodziców, szczególnie na TFM. Właściwie to do ostatniej chwili oboje coś jeszcze załatwialiśmy, TFT domykał ostatnie zlecenia, żeby po narodzinach móc poświęcić się jedynie wpatrywaniu się w mały cud. Zdarzyło nam się nawet kilka razy poprosic D., żeby się za bardzo nie spieszyła, bo jeszcze chcielibyśmy zdążyć z tym czy tamtym. Do 16-stego mieliśmy już jednak wszystko podomykane, torby spakowane stały przy drzwiach, w pokoiku wszytko na tip-top, nawet ramki na ścianach powieszone. A tu nic. Wtorek i środę przełaziliśmy po mieszkaniu, snując się z kąta w kąt. W końcu mała Trochę Fajna musiała mieć małą obsuwę czasową.  W dzień udawaliśmy, że nic się nie dzieje, ale wieczorami siadaliśmy w pokoiku i rozmawialiśmy z brzuchem.

W czwartek przeszliśmy do ofensywy! Wieczorne ćwiczenia z I., w ramach szkoły rodzenia, były dedykowane specjalnie dla mnie. Na M. podziałało - gimnastyka, interwał na schodach i N. urodziła się następnego dnia. W czwartek dawałam więc z siebie maksimum, a w głowie już planowałam, po których schodach będę się wspinać.

W piątek urządziliśmy wielką wyprawę na Pachołek. Za radą I. dzielnie rozpoczęłam trening interwałowy - najpierw intensywnie, potem spokojnie, potem znów intensywnie, aż na szczyt. Oczywiście takie było założenie. W praktyce wyglądało to raczej tak: Najpierw intensywnie (Jestem dzielna, jestem sprawna, co to dla mnie, TFT został w tyle, jeszcze kilka stopni), potem... zadyszka. I sapanie na samą górę, już bez myślenia o tempie, zmianach, byle tylko dotrwać bez postoju. I nawet prawie się udało, zatrzymałam się tylko raz, przed wspinaczką na wieżę. W sumie to nawet wyszedł mały interwał, bo na wieżę musiałam znowu prawie wbiec, żeby filmik wyglądał spektakularnie ;) W końcu czego się nie robi dla sławy!




Przekonani, że po takim wysiłku najbliższą noc spędzimy na sali porodowej, postanowiliśmy zakończyć ten 41-tygodniowy przepiękny czas jakimś wdzięcznym akcentem. Pojechaliśmy w miejsce, do którego TFT chciał zabrać mnie tuż przed moim zajściem w ciążę - do magicznej czekoladziarni. Miejsce było idealne na tę okazję; człowiek ma tam wrażenie, że Ziemia spowalnia, oczy mrugają w zwolnionym tempie (w slow motion, jak to się dzisiaj mówi), a myśli zawieszają się w powietrzu przesyconym słodkim zapachem czekolady. Piliśmy gęsty, kakaowy płyn w milczeniu, w poczuciu wdzięczności za miniony czas i w spokoju, że za chwilę będziemy już wszyscy razem.











W nocy nic się jednak nie wydarzyło. W sobotę odbyło się więc wielkie mycie okien. Cały salon - 3 małe, 1 duże i 1 balkonowe. Kto przechodził akurat ulicą, musiał mieć niezły ubaw - ubrana w trzy warstwy ubrań i wielki pomarańczowy golf, z 40-tygodniowym brzuchem wyglądałam nie inaczej, jak dynia w czapce. Zmachana, ale dumna ze lśniących okien, przeczekałam jeszcze całą niedzielę, a w poniedziałek dorzuciłam wielkie okno w kuchni.

Byliśmy tydzień po terminie. Kontrolne KTG...



...i informacja, że nic nadal się nie dzieje. Że następnego dnia pora zgłosić się do szpitala. Paskudne uczucie. Porażka. Utrata kontroli nad własnym losem. To miało być mistyczne przeżycie i wspólne, a jeśli pozwolę się położyć, cała ta magia pryśnie - będzie szpital, kroplówka, samotność, łzy i bezradność.

Postanowiliśmy jeszcze raz zawalczyć, zmobilizować dziecię do podróży. Podobno modelowanie jest najbardziej skuteczną metodą wychowawczą (pisałam o tym nawet pracę licencjacką). Więc żeby dać D. przykład, wyruszyliśmy w drogę - długą, męczącą i pod górkę. Przeczłapaliśmy tuż przed północą całe osiedle, 3,5 kilometra głównie pod górkę. Po 1 w nocy położyliśmy się spać, a po 2 D. urządziła nam najcudowniejszą pobudkę w życiu. I wszystko odbyło się po naszemu - w nocy, wspólnie i trochę na wariackich papierach :)

Ale byłoby o wiele spokojniej, gdyby nie gonił nas matematycznie wyliczony termin, gdybyśmy mogli zdać się na D. i na Matkę Naturę, która w stosownym momencie wyprawiła ją w drogę.



PS Kochane oczekujące mamy! Przypadkiem nie zacznijcie się zamartwiać! Nie odliczajcie dni! Bo wszystko i tak wydarzy się w najlepszym czasie! W Waszym czasie! Trzymam za Was wszystkie mocno kciuki!!! Będzie dobrze, będzie pięknie!
PS 1 Jeśli macie wśród bliskich jakąś kobietę przy nadziei, nie dopytujcie: "Czy już?!" Na pewno się pochwali. Napiszcie jej, że z nią jesteście, że trzymacie kciuki, jeszcze przed tym nieznośnym terminem, a potem dajcie jej czas. Czas i spokój, one najbardziej będą jej wtedy potrzebne.

You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram