Tata od pierwszych chwil

15:22

Zawsze dziwiłam się kobietom, które nie chciały, by ich mąż/partner był z nimi na sali porodowej. Staram się szanować odmienny punkt widzenia, ale zupełnie nie rozumiem. Nie wyobrażam sobie rodzić w samotności. Tych godzin na sali porodowej bez kogoś trzymającego za rękę. Tej chwili, kiedy po raz pierwszy widzi się swoje dziecko, kiedy staje się oko w oko z cudem narodzin bez tych drugich zachwyconych oczu obok.

Nie jestem w stanie zrozumieć ojców, którzy nie chcą być świadkami narodzin swojego dziecka. Którzy odpuszczają te pierwsze, najważniejsze według mnie, minuty budowania więzi. Którzy wolą czekać w domu/na szpitalnym korytarzu, nie wiedząc, co się dzieje z maluchem i jego mamą. Którzy twierdzą, że nie dadzą rady.

My nie mamy wyjścia, musimy dać radę, nie możemy powiedzieć: „Kochanie, ja poczekam za drzwiami”. I dajemy radę, choć bywa trudno.

Zanim urodziła się D. Byłam jeszcze bardziej radykalna. Myślałam: „No żesz, bez przesady, kobieta męczy się, cierpi, a ten ma tylko siedzieć, trzymać za rękę i mówi, że nie da rady?” Na szczęście dla TFT nigdy nie było innej opcji, niż towarzyszenie mi podczas porodu. Zresztą on nawet w byciu w ciąży mi towarzyszył. Mówił: „Jesteśmy w ciąży”. Zawsze wywoływało to uśmiech na moich ustach, ale dawało też poczucie bezpieczeństwa. Cokolwiek będzie, nie jestem z tym sama. Podczas pakowania torby szykował koszulę, w której mógłby w razie czego D. kangurować. Taki ojciec przez duże „O’. I w czasie porodu był ze mną cały czas. Od pierwszych symptomów w domu, przez chwile zwątpienia na szpitalnej sali (te, kiedy myśli się: „Już nigdy więcej żadnych dzieci!” I mówi się: „Ja chcę do domu!”), po pierwsze zdjęcie, jakie zrobił D., gdy tylko zawitała na świecie.

I wiecie co? W tych małych przebłyskach świadomości podczas porodu (a nie było ich zbyt wiele, bo D. długo kazała na siebie czekać, ale jak już się wybrała w drogę, to bardzo jej się spieszyło) myślałam o tym, jak trudne zadanie ma mężczyzna - przez tę niewiadomą ilość godzin może tylko siedzieć i patrzeć, nie mogąc nic zrobić. Niezaprzeczalnie rola kobiet jest o wiele trudniejsza, ale my, wciągnięte w wir postępującej akcji porodowej, jesteśmy skoncentrowane na działaniu - na parciu, oddychaniu, ból odłącza nam część świadomości. A oni, w pełni świadomi tego co się dzieje - naszego cierpienia, niepokoju czy wszystko aby na pewno idzie jak trzeba, wątpliwości wypowiadanych przez nas w emocjach mogą jedynie trzymać nas za rękę czy głaskać po głowie (o ile w ogóle damy się dotknąć). Mnie osobiście bezsilność frustruje najbardziej. A przy tym wszystkim muszą trzymać emocje na uwięzi, muszą robić dobrą minę do złej gry, muszą dać nam spokój i poczucie bezpieczeństwa.

Nie wyobrażałam sobie nawet, jak trudne to zadanie. Panowie, szacun. Nie siedziałam nigdy w głowie żadnego z Was, ale mogę się tylko domyślać, jaki doświadczenie wspólnego porodu kładzie fundament pod bycie ojcem. Jestem przekonana, że pomimo tych trudnych godzin na początku, dużo pewniej buduje się potem swoją ojcowską osobowość.


Dziękuję, TFT. To naprawdę bardzo dla mnie ważne, że rok temu byliśmy tam razem.

Ale przecież Ty to wiesz.


You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram