Dzieci rozwijają się dzięki poczuciu bezpieczeństwa i... przygodzie
01:08Otóż narażając się nieco wszystkim, chciałam pochwalić się, że owa godzina przytrafiła mi się nie dalej niż wczoraj. A wszystko za sprawą obecności wspomnianych wcześniej gości i tego, że mi dziecię dorosło z dnia na dzień.
A było to tak:
Wczoraj rano obudziła mnie N. wpełzająca po moich nogach do łóżka. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zupełnie nie miałam pojęcia, kiedy z tego łóżka wypełzła. Wdrapała się, poklepała mnie po policzku, obudziła D. i poszły dalej obie. A ja spałam jeszcze dobrą godzinę, zanim N. nie wróciła wskazując na pieluchę zdecydowanym "tu!", oznaczającym, że pora wstać i ogarnąć rzeczywistość. Odkąd nauczyła się chodzić, wyciąga mnie z łóżka tuż po przebudzeniu, ewentualnie po krótkich wygłupach z D. jeszcze w pościeli. Raz jeden jedyny zdarzyło się, że poszły bawić się obie, ale to tylko dlatego, że wypełzły z pieleszy razem z TFT, który przez jakąś kosmiczną anomalię musiał jechać na poranną sesję. W innych przypadkach wyciąga mnie z łóżka albo mała, acz silna ręka N., albo przenikliwe pojękiwanie: "jestem głodna" w wykonaniu D. Jakże wielkie było więc moje zdziwienie, kiedy N. wstała wczoraj, nie budząc mnie zupełnie. Słysząc głosy w drugim pokoju poszła po prostu do gości, jak ją znam, przywitała się szerokim, acz z opuszczoną głową, uśmiechem, po czym wróciła zabrać ze sobą starszą siostrę i razem z nią poszła dalej spędzać niecodzienny poranek w doborowym towarzystwie.
Dzieci dorastają, taka kolej rzeczy. Ale za każdym razem zachwyca mnie to, jak szczególnie intensywnie dorastają, gdy spędzają czas z ważnymi dla nich osobami czy kiedy w dobrze znanym towarzystwie doświadczają nowych wyzwań. Ich skoki rozwojowe mierzę spotkaniami z bliskimi i kolejnymi wielkimi przygodami. Za każdym razem po każdej wyprawie tudzież czyjejś wizycie u nas widzę przed sobą zupełnie nowe dzieci. Doroślejsze, inne. Pozostając wciąż z nami, wciąż w tych samych miejscach, na tych samych zasadach, rozwijałyby się pewnie dobrze, zdobyłyby większość umiejętności. Ale stałość codziennej rzeczywistości sprawia, że rzadziej mają okazję odkryć w sobie nowe możliwości, gotowość do kolejnego kroku, ciekawość do poznawania nieznanych im obszarów świata i samych siebie.
Czy to znaczy, że najlepiej rzucać dzieci na głęboką wodę, stawiać przed wciąż to nowymi wyzwaniami, nie trzymać w cieple domowego ogniska? Nie, zupełnie nie tak. Można oczywiście wiele się nauczyć, znajdując się znienacka poza strefą komfortu, można przywyknąć do niewygody, nabrać twardej skóry itd. Ta droga jednak niesie ze sobą wiele niewidzialnych zagrożeń, z każdej z takich przygód dziecko wraca z niepotrzebnym bagażem, który dźwiga ze sobą dalej nierzadko przez całe życie.
Żeby rozwinąć się pięknie, acz szczęśliwie, potrzeba do tego odpowiednich warunków. Poczucia bezpieczeństwa domowego ogniska (jako miejsca fizycznego i jako bytu emocjonalnego), w którym dzieci szykują się do wypraw w szeroki świat i do którego wracają, by zdobyte doświadczenia testować w znanej sobie rzeczywistości. A także dobrze dobranych przygód - osób, miejsc i sytuacji, które dają poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie wnoszących element świeżości, ciekawości motywujący do zrobienia kroku wprzód. W przygodzie chodzi o to, że nigdy nie wiadomo, dokąd dokładnie może nas ona zaprowadzić. I to największe jej piękno. Dlatego ważne jest, by zacząć ją dobrze, mądrze, by wybrać odpowiedni cel.
Lubimy siedzieć całymi dniami w domu, zajmując się codziennym życiem - dobrze znanym, przewidywalnym, pozbawionym pośpiechu, przymusu, konieczności podejmowania decyzji, pozwalającym na bycie sobą w całym spektrum tego zjawiska. Ale też wyruszać w świat, przeżywać, zdobywać, doświadczać, spotykać ludzi, odwiedzać ich w ich domach, a często też zapraszać ich do nas na dłużej. Jak wiele można dzięki temu odkryć - o świecie i o sobie! Czy się jest dużym człowiekiem, czy takim zupełnie małym.
0 komentarze