Dlaczego zajęcia odbywają się za zamkniętymi drzwiami?
22:34Potem rok temu robiliśmy szersze rozeznanie w ofercie dla maluchów, żeby miała coś swojego, jak urodzi się N.
Plastyka w Sztukarium okazała się bardzo fajna (a z racji zawodowego hopla mam spore oczekiwania!), nie kontynuowaliśmy w sumie dlatego, że chcieliśmy na początek wybrać jedną rzecz, no i wybór padł gdzie indziej.
Potem zaliczyłyśmy wielką wtopę w Just Dance. Ale to taką, że do tej pory mam ciarki, jak sobie przypomnę. Pani była niemiła, nieempatyczna, no i na pewno nie miała bladego pojęcia o potrzebach rozwojowych dzieci. Nie chciałam oceniać po jednym spotkaniu, tłumacząc sobie, że może miała gorszy dzień czy coś. Nie wróciłyśmy sprawdzać, ale z relacji innych wiemy, że to jednak nie była jednorazowa wpadka. Podobno już jej tam nie ma i wróciła pani, którą dzieci uwielbiały. Mam nadzieję.
Wreszcie trafiliśmy na jogę dla dzieci. I tu zostaliśmy na cały rok. Po pierwsze 2minuty spacerem od domu. Po drugie, p.Iwonka i klimat, jaki tworzyła na zajęciach, to dokładnie to, czego nam było trzeba. Spokój, brak napięcia, wymagań, a przy tym perfekcyjne przygotowanie. I chyba najważniejsza - autentyczność. Ogromnie żałujemy, że w tym roku zajęć już nie będzie. D. czuła się tu bezpiecznie. Na początku prawie nie brała udziału w zajęciach, włączała się tylko w pojedyncze ćwiczenia, ale rejestrowała wszystko, a potem w domu odtwarzała, bawiła się w zajęcia jogi cały tydzień. Z zajęć na zajęcia była coraz bardziej swobodna. P. Iwonka stała się przyjacielem rodziny, D. wysłała do niej kartkę z Darłowa, rozpoczynającą się słowami „Kocham Cię”. Choć podczas zajęć nie zamieniła z panią chyba ani jednego zdania.
Gdybyśmy nie mogli być tam z nią, pewnie przygoda z jogą skończyłaby się już na starcie. Pomimo serdeczności prowadzącej i miłej atmosfery. Choćby właśnie z powodu komunikacji.
Znacie D. z filmików, na których buzia jej się nie zamyka. Nie jest tak jednak zawsze. Wystarczy miejsce inne niż dom, wystarczy, że nie widziała kogoś jakiś czas, a czasem nawet, że ktoś zapyta w niewłaściwym momencie i D. uruchamia się blokada. To ona sama musi włączyć się w rozmowę w sposób naturalny i swobodny. I nawet wtedy potrafi poprosić nas, byśmy powiedzieli coś za nią.
.
Ja wiem, że to u nas jest norma - dzieci żegnają się w progu i drzwi się zamykają. Na zajęciach, w przedszkolach. Jakoś sobie poradzą, najwyżej chwilę popłaczą, a jeśli będzie naprawdę kiepsko, rodzice zabiorą je wcześniej.
Takie nic z perspektywy dorosłego, w końcu wielu z nas przez to przeszło jako dzieci albo przechodzi jako rodzice. Pamiętajcie jednak, że to, że coś jest powszechne, nie znaczy, że jest normalne, właściwe.
Te dzieci, które wyjdą z zajęć, wyjdą z poczuciem porażki, z myślami „coś jest ze mną nie tak, w końcu inne dzieci dały radę”. Być już może nie wrócą. Albo wrócą, ale ich radość będzie tylko częściowa.
Ja sama prowadzę zajęcia dla dzieci. I znam perspektywę obu stron. Rozumiem, że trudniej prowadzi się zajęcia, kiedy ktoś przygląda się z boku. Rozumiem, że rodzice to często ciężki kaliber, że potrafią przeszkadzać w zajęciach (sama musiałam poprosić kiedyś dwóch tatusiów o przejście na korytarz, bo urządzili sobie klub dyskusyjny, który zagłuszał moją konwersację z dziećmi), że siedzą z telefonami - nagrywają, robią zdjęcia albo ostentacyjnie przeglądają facebooka (a juz najgorzej jak prowadzą bloga, wtedy robią te wszystkie rzeczy na raz ;) ). Rozumiem, że dzieci częściej odrywają się od toku zajęć, by pójść się przytulić, zapytać o coś, napić.
Ale z perspektywy rodzica i to rodzica wysoko wrażliwego dziecka, mam z tym problem. Problem z niezrozumieniem potrzeb dziecka.
Wczoraj zmierzyłam się z tym znów. I jestem o tyle spokojna, że D. została w sali bez problemu, nie płakała w trakcie, a wieczorem opowiadała o zajęciach raczej pozytywnie. Ale gdy spytałam ją, czy będzie chciała pojechać za tydzień, powiedziała: „Nie wiem. Zastanowię się.” I ja wiem, że to było o tym, że ona nie wie, czy znów chce zostać tam sama.
Po zajęciach tanecznych sprzed 1,5 roku za każdym razem, gdy poruszamy temat pójścia na jakieś warsztaty czy zajęcia, zawsze dopytuje, czy będę tam z nią. To dla niej ważne. Ona bardzo chętnie próbuje nowych rzeczy, gromadzi nowe doświadczenia, przeżywa nawet duże przygody. Ale potrzebuje do tego odpowiedniego poziomu poczucia bezpieczeństwa. I to poczucie gwarantuje jej nasza obecność.
Bo np. jeśli zachce jej się do toalety… Nie powie o tym pani, której wcale nie zna, choćby nie wiem, jak miła to była pani.
Ja wiem, są dzieci, które każdemu zdradzą nawet najskrytszy sekret i które obcego na ulicy wezmą za rękę i pójdą nie odwracając się za rodzicem. Ale nie wszystkie.
D. jest ostrożna. Potrzebuje czasu, żeby wybadać, czy w danej sytuacji może pozwolić sobie na swobodę.
To naturalna cecha, która pozwoliła naszemu gatunkowi przetrwać. Dziś jednak uznawana za wadę, nie za zaletę.
Ocena sytuacji to w nowym otoczeniu podstawa. My, mając już ogromne doświadczenia, robimy to w mig, posługując się schematami. Szybko oceniamy, czy są przesłanki, które świadczyłyby o niebezpieczeństwie. Dzieci jeszcze tego nie mają. Więc albo idą w ciemno we wszystko (i wtedy rodzice kupują szelki na spacery, stawiają ogrodzenia dookoła placów zabaw), albo sprawdzają każdy element, który może wydawać się podejrzany.
Dlaczego ten ktoś zamyka drzwi? Dlaczego nie chce, żeby rodzice widzieli, co tu się dzieje? Dlaczego nie pozwala mi się przytulić do mamy, kiedy chcę? Dlaczego nie mogę przeżywać tego tak, jak potrzebuję?
Te pytania, choć nie zawsze uzmysłowione, sprawiają, że trudno poczuć się bezpiecznie.
W imię czego rozdziela się dzieci i rodziców?
W odpowiedzi słyszę: „Bo z doświadczenia wiemy, że tak jest lepiej”
Lepiej? Lepiej dla kogo?
Lepiej czy raczej skuteczniej?
Bo dziecko wtedy nie ma wyjścia i musi podążać za tym, co mówi prowadzący. I rzeczywiście efekt jest lepszy - dzieci pewnie szybciej i lepiej wszystkiego się nauczą.
Wiecie, kiedy posyłam na zajęcia 3 letnie dziecko, nie zależy mi, by zostało mistrzem w czymkolwiek. Za to zależy mi na jego dobrej zabawie, przygodzie, na roześmianej buzi i wielogodzinnych opowieściach po.
Wczoraj upewniłam się, że nie tylko mnie. Jak jeden mąż wszyscy rodzice wychylali głowy z progu sali, a potem z rozczarowaniem dyskutowali, gdy drzwi zamknięto.
Skoro więc i dzieciom, i rodzicom lepiej byłoby, gdyby pozostawić im możliwość kontaktu wzrokowego, wyznaczyć strefę cichej obecności, ustalić zasady, dlaczego mówi się nam, że teraz musimy wyjść, bo tak będzie lepiej?
Czy to nie zajęcia są dla dzieci i ich rodziców, a nie odwrotnie? Czy organizatorzy nie powinni raczej przygotowywać oferty do potrzeb odbiorców, a nie wymuszać dostosowanie się do sztywnych, nieuwzględniających potrzeb małego człowieka reguł.
Jestem przekonana, że żaden rodzic nie będzie siedział na zajęciach dłużej, niż to koniecznie i gdy tylko jego dziecko poczuje się bezpiecznie, czmychnie czym prędzej na kawę czy mały shoping. A organizatorzy będą mieli kolejnego zadowolonego klienta, który czując się komfortowo, przyciągnie kolejnych klientów, a i sam być może skorzysta z innych pozycji w ofercie.
Tymczasem zamykając drzwi odrzuca się wielu potencjalnych klientów. Niektórych jeszcze w przedbiegach (ja sama sprawdziłam kilka miejsc i te, które odpowiedziały z góry, że nie ma opcji pozostania z dzieckiem, odrzuciłam od razu), innych po pierwszych kilku minutach, gdy płaczącemu dziecku każe się wybierać, czy zostaje samo na zajęciach, czy wychodzi z mamą, jeszcze innych, jak D., tuż po teoretycznie udanym starcie, bo nie wrócą, mając świadomość, że znów będą musiały zmierzyć się z brakiem komfortu.
Zazwyczaj odpadają ci najbardziej wrażliwi. I są to zazwyczaj właśnie ci, których wrażliwość jest również ich największym potencjałem. Potencjałem, który nie będzie miał szans się rozwinąć. Ze względu na jedne zamknięte drzwi.
Gdańska Szkoła Artystyczna, Soszyńska Dance Academy i inni organizatorzy - ku rozwadze.
0 komentarze