Niebieska czy czerwona?
21:40W zeszłym tygodniu minął rok od pierwszego posta na Trochę Fajnej Mamie. Powinien być tort, szampan i balony, ale jakoś nie po drodze mi ostatnio z blogowaniem.
Kiedy zakładałam bloga, zrobiłam sobie listę tematów, o których chciałabym napisać - inspirujące idee, sprawdzone patenty, trafione zakupy, nurtujące pytania. Zastanawiałam się, czy wystarczy mi pomysłów, by blog nie umarł po paru miesiącach. Chciałam przede wszystkim dzielić się wiedzą na temat opieki i wychowania dzieci, jaką zdobyłam. I choć było tego sporo, nie byłam pewna, czy w którymś momencie nie wyczerpię już możliwych tematów.
Jestem tu już od roku, a pomysły tłuką mi się wciąż po głowie, ciągle wpadam na coś nowego, myślę: „O tym fajnie byłoby napisać, tym się podzielić, to puścić w świat”. Ale siadam do komputera i palce zamierają mi nad klawiaturą. No bo kim właściwie jestem i po co w ogóle to wszystko?
Zafiksowałam się totalnie na macierzyństwie. Nie tylko na doświadczaniu relacji z własnym dzieckiem, ale na macierzyństwie jako zjawisku. Na macierzyństwie jako projekcie, do którego trzeba się przygotować, włożyć odpowiednią ilość pracy, na bieżąco weryfikować efekty. Zdobywanie nowej wiedzy i doświadczeń sprawia mi ogromną radość. Będąc mamą czuję wiatr w żaglach, czuję, że nieustannie się rozwijam. Zachwyca mnie, jak wiele dowiedziałam się dzięki D. O dziecku, o relacji, o człowieku w ogóle. Mam poczucie, że otwierając jedne drzwi natrafiam na dwoje kolejnych, dzięki czemu moja wiedza powiększa się niczym śnieżna kula. Coś, o czym nie miałam zielonego pojęcia, nagle staje się zupełnie oczywistym elementem mojej codziennej egzystencji i powoduje, że mogę z łatwością wejść na następny i jeszcze następny level. To macierzyńskie perpetum mobile napawa mnie zachwytem. A, jak wiadomo, radość się mnoży, kiedy się dzieli.
Miałam naprawdę ogromną potrzebę opowiadania o swoich nowych odkryciach. Bo za każdym razem, kiedy trafiałam na coś nowego, myślałam sobie: „Czemu nikt mi tego wcześniej nie powiedział? Czemu nie mówi się o tym głośno? Czemu nie uczy się tego na szkole rodzenia?” Założyłam więc bloga, żeby przekazywać tę całą zdobytą mądrość kolejnym mamom. Żeby nie musiały przetrząsać całego Internetu w poszukiwaniu informacji, czytać dziesiątek książek, przebierać wśród stosu bzdur, utrwalonych mitów, opinii pseudo specjalistów, skoro ja już dokonałam selekcji. Duża część mojej wiedzy pochodzi od innych mam, które miałam możliwość obserwować w ich macierzyńskim dorastaniu, a potem wypytać je o nurtujące mnie sprawy. Dzięki temu, że one przetarły już pewne szlaki i dały mi mapy, jak się po szlakach tych poruszać, ja mogłam pójść dalej i eksplorować nowe obszary. Jeśli więc mój bagaż doświadczeń przekażę niczym w sztafecie, kolejne mamy będą mogły dokonać jeszcze dalszych odkryć i, mam nadzieję, podzielą się nimi ze mną. W ten sposób każda z nas będzie (nie chcę napisać „lepszą”) bardziej świadomą mamą, nasze dzieci będą się rozwijać w bardziej sprzyjających warunkach, a mając w tej kwestii lepszy start, wyrosną na ludzi, którzy będą bardziej świadomie kierować własnym życiem i być może wychowywać swoje dzieci na jeszcze wyższym poziomie wtajemniczenia. I choć brzmi to mocno idealistycznie, dzięki temu stworzymy lepsze społeczeństwo, lepszy świat. Przecież tak to właśnie działa - ewolucyjnie, oddolnie zmienia się losy ludzkości.
Dlaczego więc siadam przed monitorem i nie mogę nic napisać? Rozpoczęte posty mnożą się w notatniku, niejednokrotnie tracąc z czasem na aktualności. Wiem, o czym i co chciałabym napisać, jaką wiedzę, spostrzeżenia przekazać.
Mam poczucie, że pewnie wszystko już wiecie. Wielu z Was znam osobiście i wiem, że myślimy podobnie, podążamy w tym samym kierunku. Części z Was nie znam, ale wydaje mi się, że skoro trafiliście tutaj, to po drodze napotkaliście wiele innych blogów parentingowych i że zdobyliście już całą potrzebną wiedzę. Tyle razy już te same tematy obiegały blogosferę, po co więc pisać to jeszcze raz?
Przeczę tym swoim pierwotnym założeniom, bo przecież sama na wiele rzeczy trafiłam dość późno, trafiłam w efekcie długotrwałych poszukiwań albo przeciwnie - zupełnego przypadku. Mogliście więc ominąć wiele ciekawych i ważnych kwestii.
Myśląc o tym, kto siedzi po drugiej stronie monitora, myślę o wszystkich Krewnych-I-Znajomych-Królika. Z jednej strony jesteście dla mnie ogromnym wsparciem - rodzino, przyjaciele, towarzysze-Darłowiacy. Z drugiej czuję się jednak jak mała dziewczynka w salonie babci stojąca na pufie i recytująca wierszyk przy wtórze gromkich ochów i achów. Ukontentowana, bezpieczna, ale niepewna tego, czy faktycznie występ ten ma poziom artystyczny nadający się dla wytrawnej publiki.
Kiedy już się przez to przebiję, kiedy zaszczepię w swej głowie, że jednak warto, że przecież wiem, że choć część z Was wynosi z tych moich wynurzeń korzyści, że nie jesteście tu li tylko z sympatii do mnie, pojawia się problem w postaci: „jak?”.
Mam duży problem z mówieniem czegoś ex cathedra. Transmisyjny przekaz wiedzy razi mnie w szkolnictwie, tym bardziej nie chciałabym stosować go tu. Bardzo nie chcę patrzeć na inne mamy z góry. Nie chcę się wymądrzać, pouczać, a już na pewno krytykować. Jak więc napisać, że czegoś robić nie wolno, że coś szkodzi, a coś innego właśnie robić należy, skoro tysiące, pewnie nawet miliony kobiet robiło i robi w taki właśnie sposób? Jak przekonać, że cały dzisiejszy świat wychowania i opieki nad dziećmi zbudowany jest na niewłaściwych podwalinach? Jak poruszyć Was do zmiany, żebyście poczuli się zainspirowani a nie wyrwani w niebyt z bezpiecznego zakątka utartych przekonań?
Jak wreszcie nie zostać źle zrozumianą? Tekst pisany, zwłaszcza krótka forma, jaką są blogowe posty, posiada tę ułomność, że nie jest w stanie przekazać wszystkiego. Pozostaje wiele niedopowiedzeń, często brakuje kontekstu, każdy czytelnik nakłada na niego własną kalkę interpretacyjną. Czasem dyskutujemy na jakiś temat z osobami, z którymi całkowicie się zgadzamy, ale nie do końca doprecyzowany akcent w tekście sprawia, że mają one poczucie, że jest inaczej.
Czasem ludzie, widząc napis Trochę Fajna Mama na mojej nerce, pytają, dlaczego tylko trochę fajna. Nie mam aspiracji do bycia matką idealną. Nie uważam się za lepszą od innych mam. Nie mam poczucia, że wiem już wszystko ani że wiem na tyle dużo, by pouczać innych. Ale mam doświadczenie wyjścia z wychowawczego matrixa, w którym, jak większość z Was, tkwiłam przez wiele lat, nie mając pojęcia, jak nieprawdziwy jest to świat. Tym doświadczeniem chciałabym się z Wami dzielić. Najpierw jednak powinnam Was uprzedzić:
„Weź niebieską pigułkę, a historia się skończy, obudzisz się we własnym łóżku i uwierzysz we wszystko, w co zechcesz. Weź czerwoną pigułkę, a zostaniesz w krainie czarów i pokażę Ci, dokąd prowadzi królicza nora.”
Jeśli więc faktycznie nadal tu jesteście i być zamierzacie, postaram się Was nie zawieść i również tu być, a nie tylko bywać. Potrzebuję jednak odpowiedzi, czy wybieracie czerwoną pigułkę.
Przyznaję - sama prawie nigdy nie zostawiam na blogach komentarzy. Bo się z tekstem w zupełności zgadzam, bo ktoś już napisał, to co myślę albo bo zwyczajnie tyle już komentarzy zostawili inni, że mój będzie zbyteczny. Kiedy jednak zasiadam po tej drugiej stronie, zastanawiam się, czy te liczby w statystykach nie kłamią. Albo czy to, co napisałam, jakkolwiek do Was trafiło, skoro się nie odzywacie. Czekam z niecierpliwością na każdy komentarz, nie laurkę „o, jak pięknie napisane”, ale na zwykłe „zgadzam się”, a jeszcze chętniej na polemikę, inny punkt widzenia, kolejny kamyczek do ogródka. Jeśli więc jesteście tam i faktycznie czytacie, zostawcie po sobie jakiś ślad. Za każdy jestem niezmiernie wdzięczna, nawet jeśli w swojej dezorganizacji nie zawsze odpiszę na czas.
12 komentarze
Czytam :) i chcę zieloną pigułkę. Mogie?
OdpowiedzUsuńO a zielona na co?
UsuńBieszczadzki anioł, nie martw się, czerwona też jest wege ;)
UsuńGosiu, zielona, zdaje się, na bieszczadzkie anioły :D
UsuńNapisałam piękny komentarz i go skasowałam. Może kolejny tekst o nauce dodawania komentarzy?
OdpowiedzUsuńJestem tu i czytam. A Ty pisz!
Całusy!!
:* Dziękuję :*
Usuńdzięki, oczywiście musiałaś wziąć pigułki, bo wiedziałaś, że naczelny hipochondryk kraju na to poleci.
OdpowiedzUsuńbiorę czerwoną <3
wziąć w sensie użyć ich jako elementu stylistycznego (serio dopiero teraz skumałem, jak to brzmi :D)
UsuńRety! Nie wierzę mym oczom! Emek w Wyborczej, Emek w Dzienniku Bałtyckim, Emek u TFM!!!! Dla Ciebie specjalnie skołuję więcej tego towaru :P
UsuńKochana jestem,bardzo lubię czytać , dużo się uczę i pomaga mi w zrozumieniu wielu rzeczy! Czerwona pigułka :-)
OdpowiedzUsuńBądź silniejsza od chwilowego kryzysu twojczego. Wygrywają tylko Ci ktorzy się nie poddają. Przetraw to. Zacisnij pośladki. Ruszaj dalej. Mały hamulec odpuści za chwilę.
OdpowiedzUsuńPisz, inspiruj, dziel się, masz potrzebę to ją zaspokajaj!!!!
OdpowiedzUsuńJa czytam i biorę czerwona pigułkę!