Podążając za swoim naturalnym rytmem

01:36



Wczoraj w czasie późnowieczornej rozmowy Celina zapytała mnie, jakie mam plany na kolejne live. Z nieukrywaną satysfakcją wyłożyłam jej przygotowaną z wypiekami na twarzy listę dziesięciu świetnych gości, rozbijając to na dwie ścieżki tematyczne. Po czym dorzuciłam na koniec:

- Albo nic.

I wiecie, usiadłam przed chwilą przed komputerem i stwierdziłam, że jak nic spełniło się właśnie to ostatnie. Czasem tak mam. Przez dłuższy czas sypię pomysłami jak z rękawa. Teksty piszą się niemal same. Mam w głowie plany na kilka dni, a nawet tygodni wprzód.

A potem przychodzi taki dzień, który przeciąga się często na wiele dni lub tygodni, gdy siadam tu i nie umiem sklecić jednego zdania. Niby wiem, o czym to miało być, ale jakby ten ktoś, kto odpowiedzialny był za nadanie pomysłowi realnej formy, wyjechał na urlop w trybie pilnym.

Kiedyś mnie to strasznie frustrowało. Taki plan, taki piękny plan! Taka ciągłość, aktywność, z Wami relacja. Zasięg w szczycie formy. I krach.

Ale nauczyłam się ufać sobie.

Jeżeli tak się dzieje, to może coś za tym stoi.




Kiedy się na spokojnie przyjrzałam tym swoim "przestojom", zauważyłam, że one wcale nie są dołkiem, kryzysem, powodem do zmartwień. Że tak naprawdę ani moment szczytu blogowej formy, ani flauta na blogowym morzu nie mają wartości jedynie dodatniej lub ujemnej.

Moje bycie tu jest odzwierciedleniem dynamiki mojej psychiki. Piszę, kiedy coś sobie przepracowuję. Potrzebuję podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami, bo to robi w mojej głowie miejsce na kolejne etapy, na kolejne tematy. To jest jak wycieczka rowerem. Ruszam z miejsca podążając za chwilową motywacją. Obserwuję wolno zmieniający się krajobraz. Są momenty, że nabieram rozpędu. Mknę jak szalona, wyrzucając z siebie raz za razem kolejne przemyślenia. I kiedy jestem już naprawdę rozpędzona, kiedy czuję, że mogłabym wygrać niejeden wyścig, okazuje się, że dojechałam właśnie na szczyt wzniesienia. Teraz pora na luzie zjechać z górki. Bez wysiłku, za to z zachwytem, korzystając z efektów wcześniejszej ciężkiej pracy włożonej w nabranie tempa.

Myślę sobie o pracy zawodowej. O ile bardziej owocna mogła by być, a już na pewno o ile bardziej satysfakcjonująca, gdybyśmy pracowali z taką zmienną dynamiką, podążając za swoim naturalnym rozwojowym rytmem.

Ile jeszcze obszarów w życiu nabrałoby soczystości, gdybyśmy wsłuchali się w siebie, w swój oddech, dostosowali do niego tempo działania.

Zamiast ścigać się z otoczeniem, zamiast ścigać się z samy sobą, zamiast zajeżdżać się ponad swoje możliwości. Naturalne interwały.

 




Jadę znów z górki. Przepracowałam sobie coś, co było mi potrzebne, a teraz korzystam z efektów tej pracy. Pęd myśli ucichł i jest czas na pęd życia. Ten pęd oznacza często po prostu spokój codziennego bycia razem. Niezakłóconego wewnętrznym zmaganiem z samym sobą, z pogonią za jutrem, z uwikłaniem we wczoraj.

Może jutro znów poczuję potrzebę kręcenia pedałami w zawrotnym tempie. Dziś jadę z górki, z radością wsłuchując się w szum ożywczego wiatru rodzinnych relacji, smagającego mi policzki i targającego włosy. Kończę ten dzień radośnie zmęczona, z rumieńcami na twarzy i błyskiem w oku.

To był tak cudownie normalny dzień.

D. zrobiła dziś pokaz tańca i projektowała kolejne pomieszczenie do swojego domu, w którym potem spotykamy się w Krainie Snów. TFT pracował i składał w całość połamane drobiazgi. N. dziesięć razy zdjęła i założyła skarpetki, wyciągnęła z szuflady kilka ubrań i część z nich włożyła na siebie. Kocham tę normalność i ukrytą w niej magię.

Lista gości na live, zaczęty wczoraj bardzo ważny dla mnie post zaczekają. Jeszcze przyjdzie na nie czas. Albo i nie. Nie planuję dziś. Dziś po prostu jestem. Tu i teraz.

You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram