Nauczyciele moich dzieci nie zasługują na podwyżki

21:57



Odkąd głośno zaczęto mówić o strajku nauczycieli, Internet aż huczy od komentarzy pełnych niezgody, złości, czy pogardy. Wypowiadają się oczywiście znawcy tematów wszelakich, ale spora grupa osób negujących protest to rodzice dzieci chodzących aktualnie do szkoły. Bo dlaczego niby nauczyciele mieliby dostać podwyżki? Mają mnóstwo wolnego czasu, a swoje obowiązki wykonują byle jak - pisze mnóstwo rodziców.

Pracuję jako nauczyciel od 11 lat. Widziałam wielu nauczycieli. I praca wielu z nich faktycznie pozostawia wiele do życzenia. Bałabym się posłać D. i N. do szkoły, nie mając pewności, na kogo tam trafi. Znam pedagogów, dla których sama wróciłabym do szkolnej ławy. I takich, którzy, moim zdaniem, nigdy nie powinni pracować z dziećmi. Dlaczego tak wielu nauczycieli reprezentuje sobą poziom, który budzi w nas (delikatnie rzecz ujmując) niezadowolenie?

Bo warunki w jakich pracują, niskie poważanie społeczne, fatalna płaca spowodowały wypalenie zawodowe.
Możesz mieć pasję, misję, potencjał, chęci i co tam jeszcze uważacie, że prawdziwy nauczyciel powinien mieć. Przez rok, dwa, pięć, dziesięć, a nawet dwadzieścia lat. Ale gdy codziennie przebywasz w stresie, hałasie, warunkach wzmożonej odpowiedzialności, a wkoło słyszysz, że tylko się bawisz; gdy od rana do nocy albo pracujesz, albo przygotowujesz się do pracy (najczęściej angażując w to pozostałych członków rodziny), po godzinach odbywasz rady, zebrania, konkursy, przedstawienia, szkolenia, wypełniasz milion dokumentów, odpisujesz na kilkadziesiąt wiadomości od rodziców tygodniowo ("A co jest zadane?", "A czemu taka ocena?", "A tych sprawdzianów nie mogło by być mniej?" etc.), a wkoło słyszysz, że masz tylko 18 godzin etatu oraz wolne święta, ferie i wakacje; gdy Twoje prywatne dzieci ciągle czekają na swoją kolej, bo przed nimi masz zawsze do załatwienia sprawy 20-30 innych swoich dzieci, których rodzice z chęcią przerzucają na Ciebie odpowiedzialność za szereg spraw, które zupełnie nie powinny leżeć w Twojej gestii; gdy co miesiąc patrzysz na swoją wypłatę i nie próbujesz już nawet dzielić tego na ilość godzin, jakie poświęciłeś pracy w minionym miesiącu, ani tym bardziej myśleć o tym, że przez kolejne naście czy dziesiąt lat będziesz patrzeć na nią bez zmian, to naprawdę w pewnym momencie coraz trudniej jest Ci sobie przypomnieć, dlaczego właściwie to wszystko robisz. Przestaje Ci się chcieć. Bo jakkolwiek byś się nie starał, zawsze znajdzie się rzesza ludzi, nie mająca zupełnie pojęcia o Twojej pracy, którzy wyleją na Ciebie wiadro pomyj. Tylko dlatego, że chcesz pracować w godziwych warunkach.

Bo lepsi od nich mieli na tyle oleju w głowie, żeby znaleźć sobie inną pracę.
Kiedy zaczynałam studia, gros moich koleżanek z roku szczerze nie lubiło dzieci. Część nie miała na siebie pomysłu, wybrała więc pedagogikę, bo to dość łatwy kierunek. Do pracy w szkołach i przedszkolach poszły po studiach głównie one. Spotykam takich w pracy na pęczki - jednych i drugich. Wiele z tych, które naprawdę miały serce i rozum na właściwym do tej pracy miejscu, rozeszło się w innych kierunkach. Bo nie mając męża, który wyrównałby deficyty finansowe w domowym budżecie, nie mogły sobie pozwolić na nauczycielską pensję. Bo wykorzystały swój potencjał, zakładając własną działalność albo zatrudniając się w miejscach związanych z edukacją, ale nie bezpośrednio w szkolnictwie. Bo umiały zadbać o siebie na tyle, by nie wejść w rzeczywistość pracy godzącej w zdrowie fizyczne i psychiczne, a przy tym piętnowanej i niedocenianej ani finansowo, ani społecznie. Bo, wreszcie, posłuchały krzyczących na prawo i lewo głosów: "jak im źle, niech zmienią pracę" i faktycznie ją zmieniły. Tych, które podjęły się szaleństwa nauczania i wychowania i trwają w tym, nie zrażając się, została zaledwie garstka. Być może będziesz mieć ten promil szczęścia, by trafić na którąś z nich...


Bo zamiast przygotowywać kreatywne, ciekawe lekcje, po godzinach dorabiają na korepetycjach albo sprzątając cudze domy. 
Chciałabym mieć ten spokój, by wiedzieć, że zmyślam lub choć trochę przesadzam. Ale niestety - tak, znam nauczycielki, które po godzinach pracy dorabiają sprzątając domy i modląc się w duchu, by kiedyś nie trafić przypadkiem do domu własnych uczniów. Może nie ma nic złego w dorabianiu, żadna praca zresztą przecież nie hańbi. Ale pomijając już aspekt tego czy się godzi, czy nie godzi, jeśli to robią (bo inaczej nie są w stanie wyżyć za nauczycielską pensję), to jednocześnie nie mają już czasu (ani siły) na wymyślanie ciekawych zajęć, wyszukiwanie nowości, doszkalanie się (na to drugie zresztą też muszą mieć fundusze, a nie oszukujmy się, szkolenia, które naprawdę wnoszą nową jakość do nauczania, zazwyczaj są dość drogie).

Bo nikt ich nie nauczył, jak robić to dobrze.
Obserwacje naprawdę licznej grupy nauczycieli, z jakimi miałam okazję współpracować lub spotykać się na różnego rodzaju szkoleniach, wykazują, że znaczna większość nauczycieli rozpoczęła pracę z niedostatecznym przygotowaniem do zawodu. Część po uczelniach, które nie nauczyły właściwie niczego. Część po takich, które przygotowały solidny warsztat pracy, tyle że dostosowany do wizji szkoły sprzed kilku dekad. Wreszcie część takich jak ja - którym otwarto umysł na myślenie o dziecku w sposób podmiotowy, na myślenie o zmianie w edukacji, ale nie wyposażono w żadne konkretne narzędzia ani doświadczenia, na których można by zacząć budowanie własnego warsztatu pracy bez opierania się tylko na wspomnieniach z własnej edukacji. Niewielu jest takich, którzy już na starcie mają odpowiednią wiedzę i kompetencje, trzeba więc czasu, siły i zaangażowania, by stać się nauczycielem naprawdę wysokiej jakości.

Bo system zmusza ich nich tego. 
Najważniejsze w systemie edukacji jest to, by rozliczyć się z realizacji programu. By wszystko zgadzało się na papierze - ilość godzin poświęconych kolejnym, narzuconym z góry zagadnieniom, wyniki uczniów podsumowane liczbami i porównywane w statystykach. Nauczanie w sposób kreatywny, dostosowany do możliwości i zainteresowań uczniów wymaga o wiele więcej czasu, wymaga możliwości wyboru treści, wymaga innych metod, niepodlegających standaryzacji i wyliczeniom. Tymczasem nauczyciele są rozliczani z liczb przez dyrektorów, dyrektorzy zaś przez kuratoria. A co najgorsze, bardzo często rozliczani są przez rodziców. I nawet jeśli wszyscy wiedzą, że jest to nienormalne, że ten system jest chory, że powoduje, iż uczeń staje się nieważny, tryby maszyny wprawionej raz w ruch wzajemnie się nakręcają.

Bo boją się być lepsi.
Mam w sobie dość odwagi, by wychodzić przed szereg w słusznej sprawie. Podjęłam ryzyko wprowadzenia w mojej klasie radykalnych zmian - brak ocen, sprawdzianów, prac domowych, zamiast tego wzajemne przekazywanie wiedzy, praca w grupach, dużo wyjść edukacyjnych. Szłam na pierwsze zebranie jak na walkę. Miałam szczęście spotkać rodziców o otwartych umysłach. Ale zetknęłam się też z tymi, którzy narzekali, naciskali na powrót do "normalności", zgłaszali skargi do dyrekcji, a nawet straszyli kuratorium i... telewizją. Czasem trzeba naprawdę mocno wierzyć w to, że ta walka o lepsze dziś i lepsze jutro dzieci jest warta trudu. Są jednak granice, do których mamy jeszcze siłę i chęci stawiać czoła przeciwnikom w walce w nie naszej tak naprawdę przecież sprawie. Najczęściej nawet tym najbardziej zapalczywym w bojach zaczyna brakować sił, chęci, motywacji. Większości brakuje ich już na starcie, bo kto przy zdrowych zmysłach rzuca się niczym błędny rycerz na walkę z wiatrakami?


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nie chcę, żeby tak było. Chciałabym móc z dumą mówić, że jestem nauczycielem, bo to zawód wyjątkowy. Chciałabym, by inni szanowali, to co robię, bo wychowuję przyszłe pokolenia obywateli i biorę za to pełną odpowiedzialność. Chciałabym nadal angażować się w pełni, rozwijać i inspirować do rozwoju, czując niegasnącą satysfakcję. Chciałabym wreszcie móc posłać do szkoły swoje córki, nie martwiąc się, czy ktoś, kto przejmie nad nimi opiekę, będzie dla nich przewodnikiem, a nie katem.

Jeśli więc nie jesteś zadowolony z tego, jacy nauczyciele uczą i wychowują Twoje dzieci; jeśli chcesz, by Twoje dzieci uczyli nauczyciele z pasją, zaangażowaniem, kompetencjami, odwagą, przestań narzekać, że jest jak jest i zrób coś, by było inaczej. Bo jest tak również za Twoją sprawą. Dlatego że milczysz, zamiast działać, dlatego że narzekasz, zamiast szukać rozwiązań. Jeżeli nie wspierasz dziś protestu nauczycieli, nie masz prawa więcej narzekać. Może być lepiej tylko jeżeli edukacja zmieni się systemowo.

Zawalcz o to!

O to, by zawód nauczyciela zaczął być znów doceniany. By zarobki i status społeczny przyciągały do nauczania osoby o wysokich kompetencjach. By ci, którzy już pracują, nie musieli dorabiać i mogli w pełni poświęcić się swojej głównej profesji. By system przestał być skostniałą strukturą, uciskającą zarówno nauczycieli, jak i uczniów i zaczął sprzyjać rozwojowi, współpracy, kreatywności. By nauczyciele wiedzieli, że mogą liczyć na wsparcie, zrozumienie, współpracę rodziców i społeczeństwa w ogóle.

Ten strajk nie jest li tylko dla tysiąca złotych podwyżki do prywatnej kieszeni człowieka siedzącego za biurkiem. Ten strajk jest po to, by edukacja stała się znów drogą wychodzenia z ciemności ku światłu. Do tego trzeba dobrych przewodników, bezpiecznej drogi, współpracy oraz zaufania. O to wszystko walczymy podczas strajku nauczycieli.


You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram