Kiedy matka zawodzi

22:40



Uwielbiam być w ciąży. To dla mnie stan tak niezwykły, że jestem w stanie przymknąć oko na wszystkie towarzyszące dolegliwości. Do zniesienia jest zmęczenie i osłabienie pierwszego trymestru, kiepski sen i obolałe ciało na różnych etapach. Nie miewam zachcianek, huśtawki nastroju raczej nie występują. Jedyne co mi naprawdę doskwiera, to totalny brak cierpliwości. TFT musi mieć się na baczności, bo jak na co dzień potrafię przymknąć na wiele spraw oko, tak w ciąży nie ma ze mną żartów. Czasem nawet doceniam tę niedogodność, bo pozwala załatwiać wszystko na bieżąco, bez czekania, aż czara goryczy się przeleje.

Tyle, że jest jeszcze D.

D. przechodzi teraz przez trudny okres. 2,5 roku to moment, kiedy emocje regularnie sięgają zenitu. Pojawiają się znienacka, są gwałtowne niczym zeszłoroczna nawałnica i naprawdę trudno jest sobie z nimi poradzić, zwłaszcza człowiekowi, który nie ma jeszcze wykształconej zdolności samokontroli.

A na emocjonalnym zapleczu braki w personelu. Matka, która zawsze była ostoją spokoju, zniknęła. Na jej miejsce pojawiła się wątła karykatura człowieka, wytrącana z równowagi najmniejszym emocjonalnym podmuchem. Chwiejna i niecierpliwa. O obniżonej energii działania, opóźnionym czasie reakcji i sama na tykającej emocjonalnej bombie.

Trudno chyba wyobrazić sobie gorszy moment na taką niemoc, jak właśnie czas, gdy dziecko przechodzi przez jeden z największych w swoim życiu emocjonalnych kataklizmów. A jednak stało się.

W wielu kwestiach jestem matką nieidealną. Ale w tej jednym zawsze byłam dobra - potrafiłam nie angażować zanadto własnych emocji, gdy w grę wchodziły wzburzone emocje dziecka. Nawet przed narodzinami D. w relacjach z dziećmi zazwyczaj wystarczająco długo udawało mi się zachowywać niezbędny spokój i dystans (pomimo tego że w kontaktach z dorosłymi irytacja pojawia się u mnie stanowczo zbyt wcześnie i trwa zbyt długo). I wiecie, cholernie ciężko jest zmierzyć się z tym, że nagle, i to w momencie, gdy moje własne dziecko najbardziej mnie potrzebuje, zaczęłam w tej kwestii zawodzić na całej linii.

Niby nie robię nic takiego. Wciąż udaje mi się nie krzyczeć, nie stosować kar, nie odwoływać się do zakazów i nakazów. Ale totalnie brak mi cierpliwości. Z byle powodu irytuję się, odpowiadam nieprzyjaznym tonem, poganiam, pouczam, zrzędzę, odmawiam różnych rzeczy bez logicznej przyczyny. Zupełnie jak nie ja. Sama mam siebie z tego powodu dosyć. I choć staram się kontrolować, za chwilę znów wraca ta ja, której sama nie mam ochoty słuchać.

Tak, jestem w ciąży. To wszystko tłumaczy. Mam bardzo wyczulone zmysły i jestem zmęczona. Wszystkie pojękiwania niezadowolenia i popiskiwania radości docierają do mnie ze zdwojoną siłą.

Ale przecież to nie jej wina. Jest tylko dzieckiem. Małą istotą, zagubioną w świecie, który nagle z przyjaznego, stał się obcy i wrogi. Bo dźwięki stały się zbyt głośne i gwałtowne, trudności urosły, a cierpliwość do ich pokonywania zupełnie zniknęła. Do tego bez jej świadomej zgody z dobrze znanej Trochę Fajnej Trójki mamy stać się Trochę Fajną Czwórką i niby fajnie, ale co to tak naprawdę będzie oznaczać?

Tak dużo na tak małej głowie.

Boję się, że przez ten trudny czas wiele niedobrego może się w tej głowie wydarzyć. Boję się, żeby nie zaczęła myśleć, że jeśli spokojna i cierpliwa matka nagle zaczyna ciągle narzekać, to może to jej wina. Żeby nie odebrała tego jako komunikatu, że to z nią coś jest nie tak, że to jej emocje, zachowania są problemem. Za każdym razem ściska mnie za gardło, gdy przychodzi i przeprasza, że chwilę wcześniej się zezłościła, krzyczała czy robiła coś na przekór. Bo nie tak to powinno wyglądać. Te wszystkie sytuacje to zazwyczaj efekt braku odpowiedniego wsparcia. Tego, że zamiast porozmawiać, pomóc jej się wyciszyć, łagodnie zawrócić z niewłaściwych torów, naciskam albo skupiam się na tym, że to mnie jest źle. Wielokrotnie to ja doprowadzam do eskalacji problemu.

A to ona czuje się potem winna.

 

Bardzo chciałabym właśnie teraz móc być z nią tak w 100%. Dać jej bezpieczną przystań, w której będzie mogła się schronić. Pochłaniać nadmiar emocji, zamiast je odbijać z powrotem w jej kierunku. Pomóc jej znaleźć własne drogi do osiągnięcia równowagi.

Mogę jedynie przeprosić. Wyjaśnić, że brak mi sił. I mieć nadzieję, że zbyt wiele nie zaprzepaszczę. Że za chwilę wrócę do siebie i znów będę matką, jakiej D. potrzebuje.

Że uda się ten wyjątkowy czas, gdy w domu pojawi się nowy, mały człowiek, wykorzystać do odbudowania nadwątlonej więzi. Że N. pomoże nam wnieść znów do naszych relacji spokój i ciepło. Wiem, że nie będzie to łatwe. Ale nie pozostaje mi nic innego, jak wierzyć i mieć nadzieję.



You Might Also Like

1 komentarze

  1. Dokładnie jakbym czytała o sobie w tym momencie- 6 miesiąc ciąży i huśtawka emocjonalna 2,5-latka w pakiecie. To co najbardziej wytrąca mnie z równowagi to ultradźwięki które emituje synek od niedawna,gdy emocje biorą górę... Polecisz może ciekawe książki przygotowujące rodziców na pojawienie się drugiego dziecka?

    OdpowiedzUsuń

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram