Nie dokarmiać emocjonalnej burzy
15:00Ależ to był dobry dzień! A nic tego z rana zupełnie nie zapowiadało! Dawno nie pamiętam takiego idealnego wręcz, wspólnie spędzonego czasu. Ostatnich kilka tygodni przeplatanych jest wybuchami "nastoletnich" emocji (serio, to napięcie, teksty, zachowania - jakbyśmy w domu nastolatkę mieli!), walki o władzę o wszystko i ze wszystkimi i jęków z powodu bólu istnienia. Staramy się brać na klatę, ale czasami uszami juz nam wychodzi ten dramat w pięciu aktach
Dziś też poszło w tony: "Nawet nie można sobie ubrań w łóżku trzymać, zaraz każe zbierać, przecież je będę dzisiaj zakładać, a już od razu mi każe sprzątać, a one szorajsze są tylko, a to moje łóżko". A mnie skończyły się już zasoby.
Ale tym razem zamiast pójść w złość albo zamiast silić się na tłumaczenia i dać się wreszcie wciągnąć w potyczki słowne z 4-letnią mistrzynią słowa, rozpłakałam się z bezsilności.
Nie tego się spodziewała. Wyraźnie miała ochotę poprztykać się jeszcze trochę, a tu takie rozczarowanie. Powarczała chwilę niezadowolona, rzuciła coś w stylu "co za matka, i jeszcze się do mnie nie odzywa!" I poszła sobie, siejąc złość na prawo i lewo. Kilkukrotnie próbowała jeszcze zanęcić, a nuż dam się jednak wciągnąć w soczystą awanturkę. Kiedy jednak w odpowiedzi dostała spokój, odmeldowała się na dłuższą chwilę do swojego pokoju, po czym wróciła odmieniona, uśmiechnięta, łagodna, współpracująca, czuła, troskliwa, wyrozumiała...
Nie zrozumcie tego opatrznie. To nie była uległość, próba udobruchania matki, zadośćuczynienia, chęć przypodobania się. Ona po prostu nie dostała pożywki dla swojej emocjonalnej burzy i ta burza umarła chyba z głodu. Gdy nabuzowane emocje opadły, czarne chmury odsłoniły jej widok i zobaczyła dom, w którym czeka się na nią z codziennym ciepłem, w którym nie musi walczyć do upadłego o bezsensowne racje, w którym wreszcie nie musi przegadywać po raz setny, dlaczego taki sposób załatwiania spraw nie jest dobry.
Tyle dni stawania na rzęsach, szukania strategii, podchodzenia raz z prawa, raz z lewa. A wystarczyło odpuścić. Dać czas, by mogła odnaleźć w wewnętrznym chaosie siebie.
Pierwszy raz od dawna nie czekałam wcale aż zasną czym prędzej, na wolny wieczór dla siebie. Ten dzień mógłby trwać i trwać.
Nie wiem, co będzie jutro. Ale to była cenna lekcja. I czas, który pozwoli na wiele rzeczy spojrzeć z nowej (a może właśnie starej, zapomnianej) perspektywy.
Bo zgubiliśmy się gdzieś. Daleko nam do tych siebie sprzed dwóch lat. W biegu próbujemy łapać się za ręce, naprędce latać dziury, trochę chyba montować życie na trytytki.
Brak na slow, żeby znów złapać Trochę Fajne Flow.
0 komentarze