Wrzesień uciekł mi równie szybko, jak cały miniony rok. Bez czasu na chwilę refleksji, na zachwyt, na zauważenie drobiazgów, które nie wydarzą się drugi raz. Odrywając się na moment od kolejnych przygotowań do świętowania urodzin N., spojrzałam jednak wstecz i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, jak niewiele uwagi poświęciłam Jej przez ten rok. Cały rok pędziłam, próbując podzielić się między je dwie, zaspakajając na miarę możliwości te najpilniejsze potrzeby. Mocno skupiłam się na D., by nie poczuła się odsunięta na dalszy plan, na odbudowywaniu Jej poczucia bezpieczeństwa. Nie zaniedbałam żadnej z nich i pewnie powinnam uznać to za całkiem spory sukces. Ich relacja jest naprawdę pełna miłości i ogromnie cieszę się, że udało nam się wspólnie o to zadbać. Ale kiedy w jednej krótkiej chwili, na jaką udało mi się w dniu pierwszych urodzin N. zatrzymać, spojrzałam wstecz, zorientowałam się, jak niewiele mam w sobie zakorzenionych wspomnień, jak niewiele przeżyłyśmy chwil tylko we dwie, chwil w których skupiona byłam tylko na byciu z Nią. Nie na pielęgnacji, czy ogarnianiu codziennych spraw. Mierzę się z ogromnym żalem, z poczuciem straty, bo nie mogę już cofnąć czasu, choć tam bardzo bym chciała. Chciałabym wrócić do pierwszych dni Jej życia i jeszcze raz zaplanować je na nowo - zamknąć się z Nią w domu, leżeć i napawać Jej widokiem, zapachem. Nie robić nic, tylko być. Celebrować. Zbyt szybko wpadłam w rytm codzienności. Zwiódł mnie upalny koniec lata, moje dobre samopoczucie, zbyt krótki poród i szybki powrót do domu. Nie zdążyłam się zatrzymać, pochylić nad cudem nowego życia. Próbując przetrwać, na nowo poukładać rzeczywistość, nie wypaść z rytmu życia, nie zgubić D.i siebie, straciłam z oczu N. Jest tak wspaniała, tak pełna radości, energii, pasji, chęci odkrywania świata. Tak inna niż D., inna niż ja. Tak niedoceniona... Mówi się, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, że trzeba patrzeć w przyszłość, bo tylko tak możemy coś zmienić. Ale ja chcę dziś zapłakać. Nad straconym czasem, nad straconymi szansami. Bo choć wiele możemy jeszcze razem przeżyć, wiele mogę jeszcze zrobić lepiej, nigdy już nie spotkamy się po raz pierwszy.
Mama Dobrochny i żona Trochę Fajnego Fotografa. Bloga pisze, bo chciałaby móc dzielić się radością macierzyństwa, chwalić sukcesami i porażkami, choć z racji wrodzonego optymizmu tych drugich nie przewiduje.
Trochę Fajna Mama nie czyta poradników i nie słucha dobrych rad. Czasem przejrzy Internet, żeby upewnić się, że i tak nie skorzysta z tego, co piszą. Sama wie lepiej. Dnie spędza na gadaniu z dwumiesięczną córką, wieczory na opowiadaniu o niej. Zawodowo nauczycielka, z kategorii tych postrzelonych i obalających system. Marzy o tym, by wychować szczęśliwe dziecko. Od miesiąca śpi spokojnie, bo chyba jej się to udaje. Pisze bloga, bo lubi pisać i czytać, co napisała. Wbrew pozorom wcale nie jest taka zarozumiała i pewna siebie. A bloga pisze, bo chciałaby móc dzielić się radością macierzyństwa, chwalić sukcesami i porażkami, choć z racji wrodzonego optymizmu tych drugich nie przewiduje. Prywatnie mama Dobrochny i Nawojki oraz żona Trochę Fajnego Fotografa.
0 komentarze