Obudź się, tu jestem!
21:52Dwa miesiące temu doświadczyłam najmilszej chyba pobudki w moim życiu. Obudziła mnie mała łapka, wędrująca niezgrabnie po mojej twarzy - chwytająca za nos i przebierająca paluszkami przy moim oku. Przypadek, pomyślałam, raz już zerwałam się, okładana małą piąstką, której akurat trafiłam na trajektorię. Otworzyłam jednak oko (to "niegrzebane" akurat) i zobaczyłam wpatrujące się we mnie małe błękitne ślipia. Jeśli znacie to uczucie, kiedy małe, ciepłe, niezdarne łapki dotykają Waszej twarzy, wiecie, jak było miło. Ale dla mnie było to podwójnie niesamowite. Te małe oczęta mówiące "Obudź się, tu jestem!" i rączki wyciągające mnie z głębokiego snu równo rok wcześniej obudziły mnie jakby tym samym niemym wołaniem. W szarą, marcową środę wstałam jak co dzień do pracy i trochę tak z głupia frant zrobiłam test, nie pytajcie, który już z kolei. Nie było żadnych objawów, nawet specjalnie nie przyglądałam się wynikowi, dobrze wiem, jak wygląda kontrolna kreska na teście. A jednak były dwie. Tak po prostu, znikąd, nagle. Ot nie było, nie było i bach! są! Przeczytaliście już kilka moich zwierzeń, więc wiecie już na pewno, co zrobiłam - tak! rozpłakałam się na całego, w międzyczasie wyciągając z łóżka TFT, i przeryczałam tak cały poranek.
Niedowierzanie trwało jeszcze długo, potem były chwile szczęścia, większego szczęścia i wreszcie euforii. Ciąża była dla mnie bajką, w której działy się niezliczone cuda. Doświadczyłam w tym czasie tyle ciepła i dobra ze strony ludzi, również tych zupełnie obcych, zaczęłam dostrzegać na nowo, jak piękny jest świat, nauczyłam się doceniać drobiazgi. Chciałam, by to trwało wiecznie. Wszyscy dookoła mówili, że pięknie dopiero będzie, że najwspanialsze to przede mną, a ja nie wierzyłam, bo już przecież lepiej być nie mogło.
Ale wbrew moim oczekiwaniom ciąża się skończyła. Na świecie pojawiła się D. i okazało się, że zupełnie nie wiedziałam wcześniej, czym jest szczęście. Mam dziś poczucie, że moje życie zaczęło się 24 listopada 2015 roku. Dopiero od tego dnia wszystko nabrało sensu - poranne wstawanie, porządki, podejmowanie wyzwań, planowanie i korzystanie z każdego dnia. Przepadłam po całości w macierzyństwie, stałam się mamą pełną gębą, założyłam bloga... Wczoraj skończyłam 30 lat i może byłoby mi z tym choć odrobinę nieswojo, gdyby nie fakt, że zdążyłam do tego czasu zostać mamą. Zostałam wreszcie tym, kim chciałam być od zawsze. Nieważne już, ile będę miała lat, gdzie będę mieszkać ani czym się zajmować. Ja = mama. Wiem, że dla wielu kobiet to tylko jedna z ról. Dla mnie to sens istnienia, jakkolwiek patetycznie to nie brzmi. I cieszę się, że jesteście w tym ze mną, że mogę dzielić się z Wami swoim szczęściem, może uda mi się nawet nim trochę zarazić.
PS Nie mogę się z Wami nie podzielić niespodzianką, jaką dostałam wczoraj z okazji mojego pierwszego własnego Dnia Matki od mojej D. i jej cudownego taty:
3 komentarze
fajne :)
OdpowiedzUsuńRewelacyjna pamiątka! :)
OdpowiedzUsuńPięknie! Wzruszyłam się. A uwierzysz, że ja kiedyś też należałam do tego klubu, z którego każda tylko marzy, by wystąpić...? A teraz piątka u mego boku. Marzenia się spełniają!
OdpowiedzUsuń