Czasem nam się myli, którą część betlejemskiej historii powinniśmy dziś świętować. Nie o odrzucenie, brak zrozumienia i wsparcia, patrzenie z góry, krytykę i wytykanie palcami tu chodziło! One też wydarzyły się tamtej nocy dwa tysiące lat temu, ale nie to przecież mieliśmy świętować...
Lubię odkrywać wciąż w rzeczach i wydarzeniach nowe. I tak sobie myślę w to tegoroczne Boże Narodzenie - co możemy wynieść z tego czasu dla siebie? Co to za święto? Co żywego wciąż w betlejemskiej historii?
Cisza, prostota, w centrum maleńka istota i pochyleni nad nią dorośli. To jest dziś dla mnie tajemnica Bożego Narodzenia. Uniwersalna wartość, bez względu na to, czy wierzy się w boskość Jezusa. Małe dziecko to najlepszy początek, przyczynek do zmiany, punkt odniesienia. Ideał, od którego wszystko się zaczyna. Ideał, do którego powinniśmy wciąż starać się wrócić. Nasz błąd polega na tym, że postrzegamy rozwój linearnie, jako drogę z punktu zero w górę. Nie dostrzegamy, że to na starcie posiadamy niemal wszystko, co jest nam potrzebne. Wystarczy miłość i czas. Jak daleko odeszliśmy od cudu, jakim byliśmy w dniu narodzin? Jak mocno pogubiliśmy się w wyborach, ustalaniu priorytetów? Jak dalece zapomnieliśmy kochać siebie, troszczyć się o siebie, być dla siebie dobrym? Odnaleźć w sobie cud Narodzenia. W ciszy pochylić się nad sobą samym z zachwytem. Pokochać bezwarunkowo boską cząstkę w sobie.
A potem spojrzeć tak samo na drugiego człowieka.
Małe dzieci, nasze dzieci, powinny zawsze być w centrum naszego wszechświata. Nie tylko dlatego, że nas potrzebują. Również dlatego, że w nich cud narodzin jest wciąż żywy. W nich Boże Narodzenie dzieje się każdego dnia. Są dla nas lustrem, które pozwala przejrzeć się i zachwycić tym, co w nas dobre. Są dla nas lustrem, w którym możemy przejrzeć się i poprawić to, co niedoskonałe.
Tego Wam życzę w to Boże Narodzenie. Pochylenia, zachwytu, życia.