Przecież też byliśmy tak wychowywani i nic nam nie jest...

20:23



To miało być leniwe popołudnie. Końcówka ciąży i żar lejący się z nieba poważnie nadwyrężały moją odporność emocjonalną na cokolwiek. Postanowiłam więc odciążyć swój układ nerwowy i zrezygnować ze wszystkiego, co nie jest konieczne. Plan - wyjść na plac zabaw, zasiąść na ławce i oddać się lekturze. Ale nie jak zwykle kolejnej psychologicznej pozycji, odkrywającej nowe aspekty macierzyństwa czy relacji międzyludzkich w ogóle. Miało być coś lekkiego, zabawnego.
A ja żem jej powiedziała... Katarzyny Nosowskiej wydało mi się w sam raz! (No dobra, z perspektywy czasu wiem, nie przemyślałam tego zupełnie, w końcu Kaśka, choć zabawna, zawsze niesie ze sobą jakąś mądrość).

Pierwszy przystanek zrobiłam już na drugiej stronie...
"Mając dwadzieścia jeden lat, wyjechałam do Warszawy. Z walizką, pikowaną kołdrą po babci i samooceną niższą niż Tom Cruise. [...] Trzydzieści dziewięć lat szłam w stronę katafalku, korzystając z map rozrysowanych przez rodziców, rodzinę, nauczycieli. Czułam swąd, ale mapa mówiła: "Prosto", więc brnęłam boso w żar."
Ciśnienie mi podskoczyło, żal mieszany ze złością ścisnął za gardło. Chyba jednak nie trafiłam z lekturą. Zrobiło mi się przykro, bardzo przykro. Ale czytałam dalej. Może po emocjonalnym wstępie dalej będzie już tylko lekko i zabawnie? Niestety nie było.
"Jeżeli ojciec u ciebie w domu mówi: "Oddaj Agnieszce misia, bo ona jest tu gościem", a u niej w domu mówi: "Oddaj Agnieszce misia, bo ona jest tu gospodynią" - to potem masz kłopoty... Byłam kiedyś dzieckiem i pamiętam, że moja dusza każdorazowo doświadczała przemożnego cierpienia, kiedy rodzice wysyłali sprzeczne komunikaty. W dorosłe życie wkroczyłam z rozchwianym kręgosłupem moralnym."
Możecie zrzucić to na karby ciążowej nadwrażliwości emocjonalnej, ale chodziłam po tej lekturze struta przez kilka dni. Bo trafiła w samo sedno tego, co mnie najbardziej w naszym społeczeństwie boli.

Jesteśmy straconym pokoleniem. Tak uważam. Wychowawcza beznadzieja osiągnęła w naszych czasach apogeum. Dzieciom na przestrzeni wieków bywało różnie, ale zawsze mniej lub bardziej rodzicielskim wymaganiom towarzyszył jakiś cel. Coś trzeba było albo nie wolno było, by stać się takim a nie innym dorosłym. By stać się człowiekiem dobrym/bogobojnym/szanowanym/bogatym...

A do czego zostaliśmy wychowani my?


Do tego BY NIE BYĆ.


By jak najskuteczniej wtopić się w tłum. Stopień naszej grzeczności określał to, jakie mamy szanse na przetrwanie. Grzeczności czyli dopasowania. Dopasowania do szarego tła, jakim była rzeczywistość PRL-u.

Nie byliśmy pierwszym pokoleniem wychowywanym w ten sposób. Wszak nasi rodzice doświadczyli podobnego kierunkowania. Tyle że naszych dziadków można usprawiedliwić - pokolenie, które pamięta czasy okupacji i początki polskiej pozornej wolności, uznawało niewidoczność za warunek bezpieczeństwa. Kto się nie wychylał, stosował się do panujących reguł, nie narzekał, mógł żyć spokojnie swoim może nie w pełni szczęśliwym, nieco smutnym, szarym, ale dość spokojnym życiem. Stawianie się, wychodzenie poza normy oznaczało narażanie się na niebezpieczeństwo, w tym nawet na śmierć.

Trzeba słuchać starszych, bez względu na to, czy mają rację. Nie wolno się odzywać niepytanym. Należy dbać o dobre samopoczucie innych nawet kosztem własnego. Nie należy okazywać niezadowolenia. Zawsze trzeba dziękować i przepraszać (bez względu na to, co się czuje i myśli). Nie wolno się kłócić. Nie należy epatować emocjami (najlepiej w ogóle ich nie odczuwać). W kwestii stroju i zainteresowań zalecana jest jednolitość.

Pamiętacie takie powiedzenie, uczące tego, w jakiej kolejności wymienia się osoby - "ja i osioł na końcu"? Doskonale obrazuje to, kim mieliśmy być - NIKIM.

Żeby osiągnąć ten cel, trzeba było pokonać ludzką naturę - naturę zdobywcy, odkrywcy, twórcy. Trzeba było umniejszyć wartość człowieka. Pozbawić go poczucia własnej wartości.

Powszechna stała się teoria, jakoby dziecko było dziki tworem, który trzeba uczłowieczyć. Rodzice, nie posiadający wiedzy na temat psychologii rozwojowej ani historii wychowania wierzyli, że tylko ociosanie pociechy z instynktów, emocji, z prawdziwej natury pozwoli wychować niesforną istotę na pełnowartościowego człowieka. "Wyprowadzić go na ludzi", jak mówi znane powiedzenie.

Dlatego nasze dzieciństwo pełne było zakazów. "Nie krzycz!", "Nie biegaj!", "Nie płacz!", "Nie mów podczas jedzenia!" Wszystko sprowadzało się właściwie do jednego: "Nie zachowuj się jak dziecko", czyli "Nie bądź sobą".

I nie smuci mnie najbardziej to, że tak było. Że tego doświadczyliśmy.

Ale że zdecydowana większość z nas uważa, że wszystko jest ok. I powiela znane sobie z dzieciństwa schematy, tłumacząc się z arogancją w tonie, że przecież też byliśmy tak wychowywani i nic nam nie jest.

Nic nam nie jest... Serio?...

Jesteśmy jednym wielkim kłębkiem kompleksów. Brak poczucia własnej wartości wypełza z każdego zakamarka. Przejawiamy go bezpośrednio albo maskujemy agresją lub arogancją. W efekcie albo nie pozwalamy sobie sięgnąć po szczęście, albo zdobywamy je (zresztą niestety złudne) kosztem innych.

Należy nam się narodowa refundowana psychoterapia. Z opcją spadku dla naszych dzieci i ich dzieci, bo niestety one też ponoszą i jeszcze długo ponosić będą konsekwencje idei, jakimi karmieni byliśmy od dziecięcych lat. Tyle że aby zacząć terapię, trzeba przyznać, że mamy problem.

A przecież przy każdej dyskusji na temat wychowania dzieci pojawia się ogromna rzesza zwolenników twierdzenia, że też byliśmy tak wychowywani i nic nam nie jest...



Jeśli uważacie, że powyższy opis zupełnie Was nie dotyczy, to albo mieliście kosmiczne szczęście wychować się w jakiejś enklawie, albo tak silnie działa w Was mechanizm wyparcia. Ja, odkąd zaczęłam studia, a jeszcze mocniej odkąd zostałam mamą, dogrzebuję się do sedna. Cytując Jacka Kaczmarskiego: "rozdrapuję młodość naszą", tyle że w tym przypadku to boli.

Bo ciężko się żyje w tym smutnym społeczeństwie, w którym każdy nosi w sobie blizny po amputacji własnej osobowości. Nie tylko te zadane pasem, choć one najjaśniej pokazują, jak kiepsko z nami było i jest, skoro nadal tak wielu nie widzi w klapsie przemocy. Blizny po: "Masz być grzeczny", "Siedź cicho" (lub bardziej literacko: "Dzieci i ryby głosu nie mają"), "Bo ja tak mówię"...

I nie to, że obwiniam naszych rodziców. Nie indywidualnie. Nie robili tego wszystkiego, by nas skrzywdzić. Większość robiła to wręcz w dobrej wierze, żeby wychować nas na ludzi. I może na ludzi wychować się udało. Może potrafimy być kulturalni, przestrzegamy prawa, norm moralnych i społecznych. Działamy jak trybiki w całkiem nieźle naoliwionej maszynie.

Ale nie radzimy sobie z samym sobą.

To, co dzieje się w polityce, szkolnictwie, relacjach zawodowych, ogólnie międzyludzkich, a w szczególności w relacjach rodzinnych to właśnie skutki takiego, a nie innego zachowania. Skutki zachwianego poczucia własnej wartości lub jego całkowitego braku.

Nasze społeczeństwo to społeczeństwo jednostek bezgłośnie błagających o ratunek, błagających o uwagę. Różne mamy strategie radzenia sobie z cierpieniem/pustką, jakie nosimy w środku. Jedni maskują ją arogancją, agresją, pozorną nadmierną pewnością siebie; inni żyją pozornie spokojnie, zadowalając się tym, co uznawane jest za normę i nie zaglądając pod dywan, pod który wszystko zło zostało zamiecione; jeszcze inni nie radząc sobie popadają w depresję (często niezdiagnozowaną i nieuświadomioną), zaburzenia odżywiania, alkoholizm.

Ponad 90% naszego społeczeństwa przechodzi trwale lub przynajmniej chwilowo przez zaburzenia psychiczne różnego stopnia.

Możecie mówić, że to kwestia klimatu/braku słońca albo polskiej martyrologii związanej z taką a nie inną historią. Możecie twierdzić, że narzekanie jest naszą cechą narodową. I wciąż uważać, że przecież też byliśmy tak wychowywani i nic nam nie jest. Wasze prawo.

Ale ja mam dość. Dość pokrywania lukrem czasów naszego dzieciństwa. Usprawiedliwiania środków szczytnym celem.

Było źle.

Wiadomo, byliśmy szczęśliwi, bo dzieci fantastycznie adaptują się do każdych warunków. Ta umiejętność decyduje o ich przetrwaniu. Ale jesteśmy już dorośli i pora spojrzeć sobie w oczy. Pora powiedzieć sobie prawdę.

To, jak zostaliśmy wychowani, zrobiło nam wielką krzywdę. I robi krzywdę naszym dzieciom.
Za pośrednictwem naszych rąk, naszych ust, naszych przemilczeń.


Żeby cokolwiek zmienić, trzeba ogromnej pracy. Trzeba długiego procesu leczenia i rekonwalescencji. Ale najpierw trzeba zdiagnozować chorobę. Znaleźć miejsca, które bolą, dotrzeć do przyczyny. Trzeba uznać, że ból nie jest rzeczą normalną.

Trzeba zacząć.

************************

Długie ponad dwa lata zastanawiałam się, jaki cel ma to moje blogowanie. Co mam Wam do zaoferowania. I chyba wreszcie wiem.

Chcę razem z Wami kawałek po kawałku odzierać ten system wychowania, który uznajemy za oczywisty i słuszny.

Nie chcę Wam mówić, co jest dobre, a co złe. Nie chcę radzić, jak postępować w stosunku do dzieci, a jak nie. Ale chcę Was zachęcić do myślenia. Do poszukiwania. Do odkrywania ukrytej prawdy. Do stawania z nią twarzą w twarz. Do podejmowania decyzji i dokonywania zmiany. Własnej, na własnych zasadach.

Chcę, żebyście razem ze mną odkrywali, jak bardzo zostaliśmy oszukani, jak zostali oszukani nasi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie. I że wcale nie musimy w tym trwać.

Bo wychowywanie dzieci powinno być piękną przygodą, źródłem radości, motywacją do rozwoju. I będzie, jeśli tylko uwolnimy się z pęt, które nas niewolą. Jeśli tylko odnajdziemy i pokochamy zranione dziecko w sobie. To jego cierpienie najczęściej uniemożliwia nam bycie takimi rodzicami, jakimi byśmy chcieli być.

*********

Dziś proszę Was jedynie - zanim po raz kolejny będziecie chcieli postraszyć dzieci Mikołajem ("Bądź grzeczny, bo Mikołaj patrzy"), wymóc na nich posłuszeństwo za pomocą władzy ("Bo ja tak mówię"), zatrzymajcie się. Jest wiele innych dróg i każda z nich jest dobra. Pod warunkiem jedynie, że nie depcze się na niej niczyjej godności, niczyjego "ja".  Podarujcie w te święta swoim dzieciom, swoim rodzicom, a najsampierw sobie samym tę jedną myśl: "Jesteś wspaniały taki, jaki jesteś".




You Might Also Like

1 komentarze

  1. jakie wazne, mocne, piekne, adoptowalam wlasnie dwojke dzieci, nie chce po staremu, choc bedzie w ta strone mnie pewnie sciagalo... zlapac sie na tym to polowa sukcesu, wtedy mozna podejmowac wybor...

    OdpowiedzUsuń

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram