Do czego NIE służy urlop macierzyński

22:06



Spojrzałam dziś na zegarek i z dumą stwierdziłam, że dopiero 10.30, a ja już umyta, ubrana, dziecko oporządzone, obie jesteśmy po śniadaniu, a kuchnia, którą wieczorem zarzuciłam zaniedbaną, wraca powoli do ładu. Zdarzają się czasem takie dni, kiedy wszystko idzie sprawnie, a matka czuje się jak superhero. Wszystko wskazywało na to, że mamy dziś taki dzień.

Jakież było moje zdumienie, gdy o godzinie 12.30 stanęłam na środku mieszkania z dylematem - powiesić pranie/złożyć zdjęte pranie/odkurzyć/umyć podłogi/posprzątać wyjęte przez dziecko garnki/i rzeczy z szuflady/i klamerki do bielizny/i zabawki/i szmatki w łazience/i pieluchy z grzejnika. Nie wiadomo kiedy w domu zapanował istny armagedon, lista prac do zrobienia na dziś wydłużyła się niemiłosiernie, a ja zdezorientowana nie wiedziałam, co robić dalej. No bo takie piękne słońce - aż żal nie pójść na spacer albo pójść, jak już będzie zachodzić. Z drugiej strony spacer o tej porze z dzieckiem, które nie miało drzemki (a przeszło ostatnio na jedną dziennie) równa się drzemce na spacerze, czyli zeru czasu wolnego w domu. Tymczasem w zanadrzu pięć postów do napisania (a przynajmniej ten jeden), a od jakiegoś czasu wczesne południe to jedyna pora, kiedy mam na tyle świeży umysł, żeby coś napisać. No i tak czy siak nadal ta lista rzeczy do zrobienia…

I powiedzcie mi, jak kobiety wracały kiedyś po 6 miesiącach do pracy? Jeszcze wcześniej po 3? A niektóre nadal tak wracają?

Dzisiaj skończył mi się urlop macierzyński i z przerażeniem myślę o tym, co by było, gdybym nie miała jeszcze zaległego urlopu wypoczynkowego, a w zanadrzu możliwości pójścia na wychowawczy. Czyli generalnie gdybym jutro musiała wrócić do pracy! Do tego wszystkiego niezrobionego doszłyby jeszcze obowiązki związane z pracą, że o samym czasie poza domem nie wspomnę.

Myślałam sobie, że rok to całkiem sporo czasu, że zdążymy się z D. sobą nacieszyć. 365 dni to przecież dużo. Będziemy się bawić, spacerować, poznawać świat.

Rok przeleciał jak z bicza strzelił. I wiecie co? Kończę go z poważnymi wyrzutami sumienia.

Kiedy D. miała 2 tygodnie, a ja byłam perfekcyjną panią domu, która miała posprzątane, poprasowane, ugotowane, a gości witała świeżo upieczonym ciastem, stanęłam na chwilę przy jej łóżeczku, a ona otworzyła swoje małe, ciągle śpiące oczęta i nie mogłam już odejść. Za chwilę mieli przyjechać rodzice TFT i powinnam jeszcze odkurzyć, bo od poprzedniego odkurzania minęło już jakieś 24h, ale w tamtej chwili wiedziałam jednoznacznie, co jest najważniejsze. Najważniejsza jest Ona. Nic więcej. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy żadne obowiązki nie będą ważniejsze, niż ten mały cud.

Mam poczucie, że nie dotrzymałam danego słowa.

Przez pewien czas nawet nie było to takie trudne - D. dużo spała w ciągu dnia, gotowanie obiadów przejął na siebie całkowicie TFT, wykonanie całej reszty prac udawało się więc wpasować w pory drzemek i wieczory. Z czasem jednak TFT musiał wrócić do pracy, potem doszły obowiązki związane z naszym pobytem w Darłówku, doba zaczęła się mocno kurczyć, niestety proporcjonalnie z długością drzemek D. Kiedy jeszcze do tego wszystkiego doszło rozszerzanie diety - przygotowywanie posiłków, szukanie inspiracji, zdobywanie wiedzy - uświadomiłam sobie, że ciągle jestem czymś zajęta. D. jest wyjątkowo cierpliwym dzieckiem, ale częstotliwość jej postękiwania, wdrapywania się na kolana, wyciągania rąk ku górze i moich rzucanych na prawo i lewo: „Jeszcze chwilka.”, „Jeszcze tylko to skończę”, „Już, już prawie” zaczęła mnie najzwyczajniej smucić.

No bo przecież nie po to jestem na urlopie macierzyńskim, żeby moje dziecko musiało ciągle na mnie czekać.

Młode mamy często żalą się, że mówi się: „Jak to nie masz czasu, przecież siedzisz z dzieckiem w domu.” Nie siedzimy. A urlop macierzyński z urlopu ma tyle, że nie pojawiamy się wtedy w zakładzie pracy. Ale nie siedzimy, nie odpoczywamy, nie bawimy się całymi dniami. Sprzątamy, gotujemy, pierzemy, prasujemy, robimy zakupy, karmimy, przewijamy, usypiamy, planujemy najbliższą przyszłość, chodzimy do lekarzy., etc., etc. Czy jednak zamiast narzekania na nasz ciężki los i pretensji do ludzi, którzy nie rozumieją naszej roli, nie powinnyśmy raczej przyjrzeć się sobie?

Urlop macierzyński nie powinien służyć do utrzymywania domu w czystości i doskonalenia zdolności kulinarnych. Urlop macierzyński powinien służyć do spędzania czasu z dzieckiem. Te 8 godzin, które normalnie spędziłybyśmy w pracy, powinno należeć do dziecka! Oczywiście uwzględniając nakarmienie, przewinięcie, wszystkie czynności pielęgnacyjne, ale przede wszystkim zabawę, spacery, poznawanie siebie i świata. Przecież gdybyśmy nie były na urlopie, przez te 8 godzin nie gotowałybyśmy obiadów, nie robiły prania i nie sprzątały mieszkania. To wszystko robiłybyśmy po pracy! (Zresztą mam nadzieję, że wspólnie z drugą połówką, w końcu to wspólny dom i wspólne sprawy.) Dlaczego więc, skoro wcześniej nie mówiłyśmy pracodawcy: „Panie dyrektorze, proszę poczekać, pokroję tylko cebulę”, mówimy to naszym dzieciom? Wśród tych wszystkich obowiązków ginie nam z oczu najważniejsze - nasze dzieci. Przepadają wśród sterty prania, kocich kłaków na podłodze, siat z zakupami i naszego zmęczenia. „Mama zaraz przyjdzie, tylko…” Ile razy wypowiedziałyście to zdanie?

Ja łapię się na tym regularnie. Zawsze jest jakieś „Jeszcze tylko…” Uświadomiłam to sobie dopiero miesiąc temu, jak któregoś dnia zawędrowałam za D. do jej pokoju. Przysiadłam i przyglądałam się, jak się bawi. Zaczęła wyjmować z pudełka różne rzeczy i z uśmiechem podawać je mi. Uświadomiłam sobie, że takich chwil prawie w ostatnim czasie nie było. Ciągle miałam coś do zrobienia, a D. bawiła się obok, regularnie domagając się uwagi.

Niezaprzeczalnie matkom z urzędu należy się szacunek za ich wytrwałość, wielozadaniowość, za umiejętność adaptacji do każdych warunków, za milion różnych rzeczy. Ale wcale nie musimy nikomu udowadniać, że jesteśmy superhero, że potrafimy wszystkiemu podołać. Nie musimy.

Musimy zadbać o siebie. Bo nasze dzieci zasługują na wypoczęte (choć odrobinę) i skupione na nich matki, na entuzjazm w naszych oczach, na cierpliwość i łagodny uśmiech. Odpuśćmy sobie. Nieważne, co inni o nas myślą, to nie ich matkami jesteśmy. Ważne, co myślą o nas te małe człowieki, dla których jesteśmy centrum Wszechświata i które patrząc na nas, uczą się życia. Czego chcemy ich nauczyć? Co chcemy im dać?

Nie postuluję tu teraz, żebyście zarzuciły wszystkie domowe obowiązki i przez 8 godzin siedziały z dzieckiem na dywanie. Wiadomo, że są obowiązki, których nie da się uniknąć, których nie da się przesunąć w czasie. Postuluję jednak zwiększenie proporcji czasu spędzonego z dzieckiem, kosztem tego poświęconego innym obowiązkom. Na pewno są rzeczy, które panowie zrobią bez mrugnięcia okiem, jeśli tylko ich o to poprosimy. Na pewno są też takie, które cierpliwie poczekają i nawet niezrobione, nikomu nie zrobią krzywdy.

Ja dziś obiecuję sobie, że choć nie dotrzymałam danego rok temu słowa, nie będę już więcej marnować tego cennego czasu. Ten czas, mój czas w domu należy do D. Pewnie więc nie będzie mnie tu częściej, ale myślę, że mi wybaczycie. A nawet jeśli miałabym stracić kilku czytelników, to niewielka cena w porównaniu ze szczęściem tej małej istoty, na którą przecież tak bardzo czekaliśmy. Teraz więc ona nie powinna już czekać na nas.

You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram