Bez Wielkanocy

22:33



Jeszcze tydzień temu zupełnie nie czułam, że będą jakieś święta. Zawsze spędzaliśmy Wielkanoc w rodzinnym domu. Zawsze to był czas przede wszystkim przeżyć duchowych.

W tym roku nic nie jest jak zawsze. Nie tylko z powodu pandemii.




Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu moja rzeczywistość jest jednym wielkim znakiem zapytania. Że ja jestem dziś wielkim znakiem zapytania. Patrzę na ten nasz świat - piękny, budzący zachwyt, pełen dobrych ludzi. I na to, jak bardzo go sobie pokomplikowaliśmy. Siadam tu prawie co wieczór, przed ekranem komputera, i kawałek po kawałku przekopuję te sterty gruzu, które uznaliśmy za swój dom. Każdego niemal dnia mierzę się z jakimś fragmentem rzeczywistości, a czego nie dotknę, czuję, że to kolejny wierzchołek góry lodowej.

Przerzuciłam już niezłą górkę, prawie nie widać zza niej tego, od czego zaczynałam. Czasem mam wrażenie, że jeszcze moment, a przysypie mnie z głową. A tyle jeszcze do przekopania.




Czasem sobie myślę, że zdecydowanie łatwiej byłoby nie zaczynać. Żyć na tych śmieciach, jak większość. Przymknąć oko, przywyknąć, mieć święty spokój. Bagno, ale własne, dobrze znane i przede wszystkim współdzielone z całą resztą tambylców. Czasem jestem zmęczona, rozczarowana, bezsilna.

Czasem chciałabym, żeby, jak dawniej, wszystko było proste, przewidywalne, zero-jedynkowe. Chciałabym płynąć z prądem, działać jak mały trybik w dobrze naoliwionej maszynie, dać się porwać lotnym hasłom. Chciałabym, żeby przychodziła Wielkanoc, a z nią prosta nadzieja, że od dziś wszystko zacznie się na nowo.




Ale już wiem, że tak nie będzie. Już wiem, że nie kopię przydomowego ogródka, żeby posadzić kwiatki. Tylko próbuję spod gruzów ludzkiej głupoty i zagubienia odkopać dla siebie i swoich bliskich normalny, bezpieczny świat.

Usłyszałam niedawno (a pewnie gdyby wszyscy, którzy myślą podobnie, mówili to głośno, słyszałabym to na okrągło), że jestem naiwna, jeśli myślę, że mogę dla swoich dzieci zmienić świat. Może jestem. Ale już nie mogę inaczej. Zbyt dobrze widzę, jak bardzo jest tu źle, żeby godzić się na życie w takich warunkach. Za dużą mam świadomość. Ciężko z nią spać, ciężko oddychać, ciężko beztrosko bawić się z dziećmi. Po prostu nie mogę już stać w miejscu. Chcę iść naprzód, chcę robić coś, cokolwiek, kawałek po kawałku, żeby choć trochę było lżej.





I myślę sobie, że możemy sobie na tym świecie wierzyć w cokolwiek. W takiego czy innego boga, w życie tu i tam, w nadprzyrodzone siły czy ich brak, wszystko jedno. Tak naprawdę w globalnym rozrachunku liczy się tylko to, co robimy.

Stawiam znaki zapytania. A potem staram się znaleźć odpowiedź na pytanie o sens istnienia rzeczy, a zasadność funkcjonowania zjawisk, o to dlaczego jest, jak jest i czy na pewno powinno tak być. Nie jestem zachwycona tym, co odkrywam. Jak wiele z naszej codzienności to efekt latami powielanych ludzkich błędów, jak wiele konsekwencji ograniczenia ludzkich umysłów, jak wiele bezmyślnego podążania za tłumem, poddawania się manipulacji, ślepego biegu naprzód.




Jak wiele przyjmujemy za pewnik tylko dlatego, że od zawsze tak było. Że było tak, odkąd pamiętamy. Przyjmujemy za dobre to co powszechne.

Jak kurczowo trzymamy się tego, żeby dalej było, jak jest.

Ja naprawdę rozumiem dlaczego.

Żeby się z tego wygrzebać, trzeba bardzo chcieć. Trzeba dużo siły, odwagi, trzeba zmierzyć się ze swoimi demonami, trzeba postawić się ludziom, trzeba wyruszyć w daleką drogę. I wcale nie po to, by odnaleźć ukryty gdzieś daleko raj. Na co to komu, skoro może bez wysiłku tkwić w swoim niewygodnym, ale chociaż znanym piekiełku.




Nie szukam idylli. Nie chcę budować utopii.

Po prostu nie chcę żyć na czyichś zasadach. Moja wewnętrzna wolność mi na to nie pozwala.

I jeśli wierzę jeszcze w jakiś wymiar Wielkanocy, to jest to wiara w przejście z ciemności do światła. Wciąż wierzę, że możemy z tej ciemności wyjść. Nie od razu, małymi krokami. Raczej szukając światełka w tunelu. Łapię się tej nadziei. Łapię się tych wszystkich kamyków, które przekopujecie wraz ze mną.




Trochę się cieszę, że wiele rzeczy w tym roku nie jest normalnie. Bo to otwiera przed nami furtkę do tego, by poddać w wątpliwość stałość tego, co nam znane. Sprawdzić, co nam potrzebne, co bliskie, co tak naprawdę jest nasze. Dopóki to trwa, przychodzi samo z siebie, bez pytania, rzadko mamy okazję się nad tym zastanowić, rzadko mamy okazję do refleksji, do kwestionowania.

Co jest we mnie żywe?

Jakie są święta, w których odnajduję sens? Jakie są relacje, które mnie żywią? Jaka edukacja, która rozwija moje dzieci? Jaka praca, w której się spełniam? Jaki świat, który chcę współtworzyć?

Za co chcę wziąć odpowiedzialność? Co chcę wziąć we własne ręce? Czego nie chcę już nigdy więcej oddawać do decydowania innym?



Jednak mamy w tym roku w naszym domu Wielkanoc. Skleciliśmy ją kawałek po kawałku z promyków dobra, z drobiazgów, z życzliwych gestów, wzajemności, uśmiechów, przelotnych spotkań na dystans, troski, obecności, z chęci szukania powodów do radości. Z bycia razem i z bycia dla siebie.

Życzę Wam również na te święta wywrócone do góry nogami, byście znaleźli w sobie odwagę do życia. Do wzięcia odpowiedzialności za siebie i ten fragment świata, którego doświadczacie. Żyjcie, kochani! Choćby czasem bolało, nie odbierajcie sobie tej jednej jedynej szansy, by naprawdę żyć!


You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram