Mój coming out

01:11


Jakiś rok temu, w czasie, gdy jedyne, o czym byłam w stanie myśleć, to gdzie jest najbliższe łóżko/kanapa/kawałek podłogi, na którym mogłabym zalec i stać się niczym innym jak nieruchomym inkubatorem, w którym rozwijać się może pączkująca we mnie mała N., odezwała się do mnie koleżanka ze studiów. W związku z tym, że wydawnictwo, w którym pracuje, wypuściło dwie nowe książki, zapytała, czy nie chciałabym się z nimi zapoznać i napisać na blogu kilku słów na temat omawianego w nich problemu. Miałam ochotę odpisać: "Dziewczyno, paprotki nie czytają, idź poszukać kogoś posiadającego mózg." Ale że nawet skonstruowanie tego zdania stanowiło dla mnie wtedy dość duże wyzwanie, dałam sobie czas do namysłu.

Pomyślałam: każdy pierwszy trymestr kiedyś mija, a potem nadchodzi eksplozja dobrego samopoczucia, może więc siła jednak kiedyś się znajdzie. Koleżanka z tych lubianych, nie narzucała się. Tylko: ja i pisanie czegoś na wybrany przez kogoś temat? Ja i czytanie wskazanych przez kogoś książek? Poza kilkoma pozycjami, które wywróciły moje myślenie do góry nogami, nie lubię książek psychologicznych. Tym bardziej nie lubię książek psychologicznych, których nie wybrałam sama. Naprawdę niewiele w ogóle ich przeczytałam, a wszystkie w efekcie długotrwałych poszukiwań i świadomych wyborów. 

No i do tego to moje samopoczucie - roślinki doniczkowej.

Jedyna opcja, że faktycznie pierwszy trymestr kiedyś minie, no i że temat książki zbiegnie się z moimi zainteresowaniami. 

Rzuciłam więc okiem - depresja nastolatków brzmiała niesamowicie interesująco, wiele mam przemyśleń na ten temat, wiele powiązań między tym, co chcę Wam powiedzieć o relacji z dzieckiem w tych pierwszych latach, a szczególnie miesiącach, a tym właśnie, co dzieje się potem. Zwłaszcza że zawodowo zetknęłam się niedawno z tym problemem i mogłabym poukładać sobie nieco te doświadczenia. Tyle że to ogromny temat, ja nie lubię, nie umiem powierzchownie jedynie, musiałabym się zagłębić, chciałabym napisać milion postów, co wiązałoby się z odsunięciem na dalszy plan wszystkich tych tematów, które wciąż nie spisane wypełniają moją głowę. Nie, depresja nastolatków odpada.

No to druga - "Wysoko wrażliwe dziecko"*. Nic mi to nie mówi. Skojarzyło mi się jedynie z High Need Baby, dziećmi, które wymagają dużo cierpliwości, uwagi i zrozumienia - płaczącymi z miliona przeróżnych powodów i egzystującymi w miarę pogodnie jedynie w bezpośrednim kontakcie fizycznym z rodzicem (czyli na rękach lub uwieszone u nogi), tak w dość dużym uproszczeniu mówiąc. To na pewno powiązane tematy. Zupełnie mnie to nie dotyczy, D. od urodzenia była zdecydowanie Low Need Baby - nie płakała prawie wcale, zasypiała sama przez pierwsze miesiące życia, budziła się tylko na karmienie, była oazą spokoju i cierpliwości. Niby ciekawe, ale znowu nic, co by mnie porwało. A w notatniku przecież tyle rozpoczętych postów na inne, ważne dla mnie tematy...

Ale skoro nie było pośpiechu, odczekałam jeszcze chwilę.

W międzyczasie moja podświadomość zaczęła składać w całość pewne dane i popychać mnie do poszukiwań. Sprawdziłam hasło "wysoka wrażliwość" w Internecie. I już wiedziałam, że muszę wyjść czym prędzej z tego ciążowego otępienia. 

Ostatnie miesiące przed narodzinami N. były dla mnie czasem niespodziewanej terapii. Zupełnie nieplanowanej, ale tak gruntownej, dotykającej najczulszych miejsc w mojej psychice; wzmożonej ciążowymi hormonami, ale nie mniej realnej.

Wszystko za sprawą tej książki.


Zanim dobrnęłam do końca wstępu, parokrotnie zalałam się łzami.

To miała być książka o D. Bo już po kilku stronach wiedziałam, że jest dzieckiem wysoko wrażliwym. Czytałam, myśląc o niej. O mojej małej dziewczynce, która w niezwykły sposób kroczy przez ten świat, doświadczając go tak pięknie, ale też coraz boleśniej.

Czytałam, myśląc o niej. Ale czułam w tych słowach siebie. 


Nie wiem, jak to możliwe, ale będąc tak blisko zagadnień związanych z psychologią, z rozwojem dzieci, czytając, uczestnicząc w grupach rodzicielskich, nigdy wcześniej nie spotkałam się z terminem "Wysoko Wrażliwa Osoba". Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. I nagle wyprostowało wiele krętych dróg.

Wysoko Wrażliwa Osoba... Wysoko Wrażliwa Ja.

Elaine Aron na kartach swojej napisanej już tyle lat temu książki, ale dopiero wydanej w Polsce za sprawą Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego, odkryła przede mną całą prawdę o mnie.

Od zawsze bacznie przyglądałam się sobie, konfrontowałam swoje postawy, zachowania, reakcje z postawami innych ludzi. Znałam swoje mocne i słabe strony. Naprawdę dobrze znałam siebie. I wiecznie nie składałam się sobie w całość. Moje mocne strony zaprzeczały zupełnie tym słabym. Ot choćby pisanie - mam łatwość pisania i trudność pisania jednocześnie. Ogromną otwartość w stosunku do ludzi i skrytość obwarowaną lękiem jednocześnie. Ludzie wierzący w horoskopy mówili, że to dlatego, że jestem zodiakalnym Bliźniakiem. Ale ja wiedziałam, że to nie to. Uważałam, że muszę pracować nad słabościami, szlifować mocne strony, ciągle trenować, by stać się lepszą wersją siebie.

I nagle dowiedziałam się, że już nie muszę. Że jestem jedną spójną, bardzo logiczną całością. Wysoko wrażliwą całością. Że te mocne strony, na których niepewnie budowałam siebie, są z prawdziwie cennego kruszcu - rzadko spotykanego i delikatnego. Że mogę błyszczeć, wnosić niezwykłą wartość w społeczeństwo ludzi, ale że wiąże się to z licznymi obwarowaniami - kosztami, jakie ponoszę, warunkami, jakich potrzebuję, by być w tej pięknej formie i skutkami, jakie przynosi niedopełnienie tych warunków.

Dowiedziałam się, że to wszystko, z czym borykam się od lat, to nie kwestia niewykształconych kompetencji czy braków osobowościowych. Że to nie coś, z czym powinnam walczyć, że to nie słabości do pokonania. Ale że to coś zupełnie normalnego, klasyfikowalnego, do przyjęcia z dobrodziejstwem inwentarza.

Dowiedziałam się, że nie wymyślam, nie przesadzam, że nie nadinterpretuję. Ale że po prostu dostrzegam więcej, czytam rzeczywistość między wierszami, chwytam w locie kwestie związane z relacjami międzyludzkimi. Że nie wydaje mi się, a że wiem.

I że to właśnie dzięki wysokiej wrażliwości mogę być lepszą mamą, uważną, rozumiejącą bez słów, otwartą na potrzeby swoich dzieci, podążającą za nimi, poszukującą wiedzy w odpowiednio wyselekcjonowanych źródłach, szybko przekładającą ją na naszą codzienną rzeczywistość, ciągle rozwijającą się, a przede wszystkim poszukującą odpowiedzi w głębi siebie.

Że mogę pisać o macierzyństwie, przekazując swoje spostrzeżenia, przemyślenia, drobiny gwiezdnego pyłu niedostrzegalnego przez większość gołym okiem. 

I że nie przesadzam, gdy mówię o krzywdzie, która dzieje się dzieciom za sprawą wychowania przyjętego za normę. Że nie przesadzam, gdy wymagam od dziadków mojej córki, żeby byli uważni na to, co i w jaki sposób do niej mówią. Że po prostu widzę to, co dla większości jest niewidoczne.

Że mam taką super moc.

I że to, że od zawsze byłam inna, czułam się dziwna, niedostosowana, na uboczu, to nie jakaś moja dysfunkcja.

Dużo się dowiedziałam.

Odnalezienie prawdy o sobie okazało się tak bardzo wyzwalające. Pozwoliło mi zaakceptować siebie w pełni, co więcej zachwycić się sobą nie z pychy, ale z podziwu dla zdolności, z którymi się urodziłam, a które pozwalają mi odbierać świat tak dogłębnie.


Ten tekst miał być o D., o mojej małej, wysoko wrażliwej córeczce, ale chyba najpierw muszę podzielić się z Wami odkryciem dotyczącym mnie samej. O D. w kontekście wysokiej wrażliwości na pewno napiszę jeszcze nie raz - o jej genialnym umyśle, wyłapującym z otoczenia niuanse niedostrzegalne przez większość ludzi, o subtelności w relacjach - trosce, empatii, zrozumieniu, o zaskakującym poczuciu humoru, opartym na grach słownych, przebłyskach. Ale i o kosztach, jakie ponosi.

Nie napisałam tego tekstu przez tyle czasu, bo wciąż przepracowuję w sobie siebie. Ale dziś jestem gotowa, by podzielić się z Wami moim odkryciem. Niech to będzie mój coming out. 

I tak się cieszę, że urodziłam się właśnie taka. Bo choć czasem bycie WWO cholernie boli, kiedy nie umie się poradzić sobie z brutalnością świata, kiedy nie umie się wybaczyć sobie własnych porażek, kiedy komunikacja z innymi ludźmi idzie jak po grudzie, to patrzenie na rzeczywistość, którą rozumie się tak dogłębnie, którą czuje się wszystkimi zmysłami, czasem wręcz w ekstatycznym napięciu, dostarcza tak ogromnej satysfakcji, tak wielu doznań, że nie zamieniłabym tego nigdy na względny spokój, jakiego za sprawą wysokiej wrażliwości mi brak.

------------------------------------------------------------

* Aron Elaine N., Wysoko wrażliwe dziecko: jak zrozumieć i pomóc mu żyć w przytłaczającym świecie?, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Sopot 2017. 


You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram