Z wizytą w książkowym raju

21:11


Przez kilka pierwszych tygodni zeszłego lata pogoda nas nie rozpieszczała i choć D. ciągłe siedzenie w domu zdawało się zupełnie nie przeszkadzać, to ja zdecydowanie miałam już tego po dziurki w nosie. Głównie dlatego, że jak siedzę w domu, to zawsze sobie wynajdę jakąś rzecz do zrobienia - a to kolejne pranie, a to mycie frontów szafek, a to wprowadzenie ładu w jakimś zagraconym kącie. Tyle, że wcale mi się już nie chciało. A z kolei siedząc bezczynnie nie mogę zdzierżyć myśli, ile rzeczy leży odłogiem. Poza tym obiecałam sobie (i to publicznie - kto nie czytał, proszę: TUTAJ), że muszę więcej czasu poświęcać D. i nie zbywać jej ciągle tekstami typu: "Jeszcze tylko...", "Poczekaj chwileczkę, aż...". 

Tak się to w ogóle wtedy wszystko złożyło, że mieliśmy a) długie dnie, b) brak drzemki w ciągu dnia, c) duże (gotowe na nowe atrakcje) dziecko, d) wolne w pracy, e) żadnych wspólnych planów (czyt. TFT siedzi w jamie i pracuje) i nagle pojawiły się w ciągu dnia takie luki, które trzeba (w sensie warto) jakoś rozsądnie zapełnić. W ładne dni po prostu wylegiwałyśmy przed blok i robiłyśmy do upadłego baby z piasku, ewentualnie zarzucając to na rzecz zjeżdżania z oddalonej o 3m zjeżdżalni. Ale na deszczowe dni, a jeszcze częściej na dni, kiedy wieje tak, że odechciewa się nawet wyglądać za okno (o! deweloperze! Czemuś nie nazwał tego osiedla po prostu Wichrowe Wzgórza!), trza było coś wreszcie wymyślić. 

Ale co?

Większość mam zakrzyknęłaby pewnie: "plac zabaw z kulkami!" Ale mnie jakoś ciągle nie do końca te miejsca przekonywały. A i D. była jeszcze na tyle mała, że pewnie skończyłoby się bardziej na oglądaniu dzieci niż samodzielnej zabawie (w ogóle mam takie dziecko, które potrafi godzinami przyglądać się ludziom; podobno po kimś to musi mieć ;D). Smęciłyśmy się w domu z kąta w kąt, aż doznałam olśnienia, tego z serii "jak ja mogłam na to nie wpaść wcześniej"! 

No więc wsiadłyśmy czem prędzej w samochód i pojechałyśmy do... BIBLIOTEKI!



D. była po prostu wniebowzięta. Przez pierwsze pół godziny nie wiedziała, co ze sobą zrobić! Biegała w tę i z powrotem, wyciągała z półek coraz to nowe pozycje i rozkładała je na dywanie. 

Dopiero po jakimś czasie ochłonęła na tyle, żeby usiąść i obejrzeć swoje znaleziska. 

Mamy to szczęście, że nasza biblioteka jest świetnie wyposażona w pozycje dla najmłodszych czytelników. Samych kartonowych książek, i to tych naprawdę wartych uwagi, mają kilka półek. Miałyśmy więc w czym wybierać. 

Oglądanie książek to jedna z ulubionych aktywności D. Przez długi czas na pytanie, w co się będziemy bawić, D. odpowiadała: "Citamy kąśki". Zaczęło się od "Kto zjadł biedronkę", wertowanego w tę i we w tę kilkanaście razy dziennie odkąd skończyła jakieś 8 miesięcy. Potem długo królowała seria o Bincie, Babo i Lalo. Od tamtej pory nasza domowa dziecięca biblioteczka rozrosła się do naprawdę pokaźnych rozmiarów, a na liście książek do kupienia wciąż jeszcze wiele upatrzonych pozycji (jeśli szukacie inspiracji, chętnie się podzielę: LISTA KSIĄŻKOWYCH CHCIEJSTW). 

Mimo to w bibliotece trafiłyśmy na kilka zupełnie nam nieznanych pozycji, jak np. "Śpij, króliczku", którą D. pokochała miłością nieprzemijającą.

Upewniłyśmy się też, że niektóre pozycje z listy trzeba koniecznie przenieść na jej szczyt, jak cudne "Kominiarz/Piekarz" (D. chichra się recytując fragmenty: "To kominiaś, tatatata, co ma blata. Na komin się spina, pidaje się lina!")! Niektóre zaś po przejrzeniu w bibliotece z listy zniknęły (np. "A dlaczego?")

Zdarzyło nam się wrócić do domu z książkami, których nigdy sama bym nie wybrała, a D. wyraźnie przypadły do gustu. 




Od tej zeszłorocznej pierwszej wizyty biblioteka stała się częstym celem naszych wypraw. Jako że nasza filia mieści się w tym samym budynku, w którym pracuję, TFT często podrzucał mnie do pracy, a sam rozsiadał się z D. między regałami i niespiesznie wertowali kolejne pozycje.

Pamiętam swoje pierwsze spotkania z biblioteką. To było gdy poszłam do pierwszej klasy i doskonale już czytałam, wypożyczałam więc codziennie nową książkę, wieczorem pochłaniałam ją w całości, a rano biegłam wymienić ją na coś nowego.

Ogromnie się cieszę, że D. nie musi czekać, aż pójdzie do szkoły i może korzystać z biblioteki od najmłodszych lat. Nie ma tu skrzypiących schodów i specyficznego zapachu starych zakurzonych kart, jakie pamiętam z dzieciństwa, jest za to duży kolorowy dywan i miękkie poduchy do siedzenia. Bardzo lubimy tę naszą bibliotekę i powroty z niej z nowymi znaleziskami, które czytamy potem w kółko.



Tym bardziej ucieszyliśmy się ostatnio wszyscy, z D. na czele oczywiście, gdy okazało się, że Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdańsku organizuje akcję "Zaczytane maluchy", w ramach której możemy wyrobić D. jej własną kartę biblioteczną! Skorzystaliśmy z akcji od razu pierwszego dnia. W specjalnym zestawie D. otrzymała także specjalną przypinkę czytelnika, torbę na wypożyczone książki, dwie zakładki oraz paszport czytelnika do zbierania pieczątek za kolejne wypożyczone pozycje. Zabieramy się więc do kolekcjonowania i czytania oczywiście!

A Was zachęcamy do regularnych wizyt w bibliotece! To naprawdę świetna zabawa, o innych korzyściach nie muszę chyba nawet wspominać.






You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram