Oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę

16:12



Święta Bożego Narodzenia to czas magiczny chyba dla większości z nas. Ja osobiście zdecydowanie wolę jednak ten czas przed. Czas oczekiwania, przygotowań, czas w którym z każdym dniem coraz bardziej czuć, że zbliża się coś niezwykłego.

Kiedy chodziłam do pierwszych klas podstawówki, nastawiałam codziennie budzik na 6.00 i z lampionem w ręce wędrowałam do kościoła na roraty. Brakuje mi tego - tej ciszy, blasku świec rozświetlającego ciemność gotyckiej świątyni, roratnich pieśni, skupienia ludzi podążających po mszy ciemnymi ulicami w kierunku pracy. Odkąd jestem w Gdańsku, obiecuję sobie, że wybiorę się i tu na roraty, ale wyrosłam niestety z silnej woli, szczególnie w kwestii porannych pobudek. W związku z tym adwent od kilku lat jest dla mnie jedynie czasem zabiegania, wiecznego bałaganu w domu spowodowanego wszelkimi rękodziełami prezentowymi i szykowaniem materiałów do świątecznej pracy z dziećmi. W świąteczny klimat wprowadzają nas niezmiennie choinkowe lampki, świąteczna muzyka puszczana przez RMF Classic (w aucie uzupełniana przez świąteczną płytę The Kelly Family!) oraz tłuczony do znudzenia "Kevin sam w domu".

W tym roku poczułam jednak, że ze względu na D. pora najwyższa nadać adwentowi znów należnego mu znaczenia. Kupiłam więc papierowe torebki, wyciągnęłam z szafy sznurek i na gałęzi, która ostatnio robiła za stelaż dla urodzinowej dekoracji, przygotowałam kalendarz adwentowy dla D. Zawczasu nakupowałam różnych drobiazgów, przeszukałam schowki z ozdobami w domu i zapakowałam do 24 torebek.




W środku znalazły się więc: spinki w kształcie rogów renifera, opaska z dzwoneczkiem, reniferowe skarpetki, śnieżna kula, świąteczna pozytywka, zestaw choinek-naklejek, wykrawaczka do pierników w kształcie głowy renifera (wszystko to rodem z naszego ukochanego - Flying Tiger Copenhagen), książeczka z naklejkami o tematyce świątecznej, dziurkacze ozdobne z motywem choinki, renifera, ostrokrzewu i śnieżynki, gwiazda betlejemska, goździki i pomarańcza, pomarańcza do suszenia, naklejki na okno, gałązka choinkowa, bombka, a na ostatni tydzień przygotowana przez TFT drewniana szopka w kawałkach do złożenia, sianko oraz gipsowe figurki postaci z betlejemskiej stajenki.

Początkowo myślałam, że zabraknie mi pomysłów na zapełnienie wszystkich 24 torebek, ostatecznie w kilku musiało znalazło się po dwie/trzy rzeczy, a kilka zostawiłam na przyszły rok, jak np. płyta z pieśniami adwentowymi dla dzieci, świece i gałązki na zrobienie wieńca adwentowego, lampion do postawienia w oknie na znak oczekiwania, płyta z kolędami, ozdobne taśmy, brokaty (w przyszłym roku pojawią się też pewnie oprócz przedmiotów zadania do wykonania w danym dniu).








Cel był taki, by wyciągając kolejne przedmioty, powoli wprowadzać D. w temat świąt, zarówno w komercyjną ich część - mikołaje, renifery i błyskotki, jak i tę związaną z tradycją - ubieranie choinki, ozdabianie pierników, robienie i wysyłanie kartek świątecznych, aż po tę najistotniejszą, związaną z narodzeniem Jezusa. Nie byłam pewna, na ile ten mały, dwuletni człowiek zrozumie zarówno ideę kalendarza, jak i ogólne przesłanie świąt i przygotowywania się do nich. 

Okazało się, że nie doceniałam możliwości własnego dziecka. Już pierwszego dnia wiedziała, że to, co wisi, to kalendarz, że codziennie będziemy otwierać jedną "tupetkę" (torebkę), a to wszystko dlatego, że przygotowujemy się do świąt i czekamy, aż urodzi się Żużuszek (Jezusek of course).











Zaczęliśmy od kilku gadżetów, jak spinki do włosów czy skarpetki oraz od książeczki z naklejkami, która w prosty, ale atrakcyjny sposób wprowadzała kolejne elementy świątecznej układanki. Prawie każdy z wyjmowanych z kalendarza przedmiot był zapowiedzią dalszych działań tego dnia. Gałązka choinkowa zapowiedziała pojawienie się w domu choinki, wykonanie zadań z choinką w książce z naklejkami oraz choinkową pracę plastyczną. Czasem te zadania były rozłożone w czasie przez kilka dni, a czasem cały dzień poświęcony był temu jednemu tematowi w całości. 






Pozytywka w kształcie karuzeli to jeden z moich ulubionych kalendarzowych podarunków. Pół dnia obie zaczarowane wpatrywałyśmy się w kręcące się wkoło konie, a po zmroku wybraliśmy się na pełnowymiarową karuzelę ustawioną na bożonarodzeniowym jarmarku. Cieszyliśmy się wszyscy jak małe dzieci, kręcąc się przy charakterystycznych dźwiękach rodem z francuskiego filmu. Odwiedziliśmy też gdańską choinkę, pierwszy raz sztuczną i - choć nie spodziewałabym się tej opinii po sobie - o wiele piękniejszą niż wszystkie dotychczasowe naturalne drzewka. Może to kwestia dużej porcji dziecięcego pierwiastka we mnie, może uwielbienie do odrobiny kiczu i przerysowania, ale uwielbiam wszelkie świąteczne świecąco-grające, błyszczące i mieniące się brokatem instalacje. 


Udało nam się też uchwycić w tym przedświątecznym czasie coś, czego nie da się zmieścić w żadnym kalendarzu. Zaprosiliśmy do nas grupę znajomych z dziećmi na wspólne robienie i ozdabianie pierników. Jedna z ciotek wyrobiła w domu dwie porcje ciasta, z czego jedną wypiekła, dlatego zaraz po tym, gdy dzieciaki wykroiły z własnoręcznie rozwałkowanego ciasta pierwszą serię, niczym Adam Słodowy wyciągnęliśmy spod stołu upieczone ciasteczka i dzieciaki przystąpiły do dekorowania. Muszę się przyznać bez bicia, że ten jeden raz w roku stół zapełniony był cukrem, syropem glukozowo-fruktozowym, olejem palmowym i innymi paskudztwami. Ale wyglądało to pięknie i przysporzyło mnóstwo radości, więc jakoś wyrzuty sumienia schowałam głęboko w kieszeń, po cichu planując na przyszły rok przygotować też zdrową, ale równie smaczną i piękną alternatywę. W domu zagościła iście świąteczna atmosfera - śmiechy, zapach pierników, głowy ozdobione mikołajowymi czapkami i rogami reniferów (i mój cudnie kiczowaty sweter elfa z przyszytymi dzwoneczkami!), rodzinne zdjęcia pod choinką. A ja aż żałuję, że nie mogę się z Wami podzielić zdjęciem całej ferajny zebranej dookoła stołu!


A że nic tak nie wzmacnia radości jak dzielenie się nią, przygotowałyśmy z D. kartki świąteczne (ona pomalowała akwarelą kartki, TFT mistrzowsko powycinał wszystkie potrzebne elementy, ja zajęłam się klejeniem wszystkiego w jedną całość oraz ułożeniem życzeń) i wysłałyśmy je do rodziny i znajomych. 


Żeby jednak nie zgubić tego, co w adwencie najważniejsze, po udekorowaniu domu i choinkowo-piernikowych zabawach przyszedł czas na odrobinę zadumy i oczekiwanie. D. złożyła przygotowaną przez TFT szopkę, wymościła ją siankiem, a potem ustawiała kolejne figurki - mamy i taty Żużuszka, zwierząt, anioła oraz gości - pasterza i trzech króli. Wszystko to przeplatane było wykonaniem zadań z książki z naklejkami, czytaniem wypożyczonej z biblioteki książki "Boże Narodzenie" z serii Świat w obrazkach oraz fragmentów Biblii dla dzieci i opowiadaniem, jak to mama i tata Jezuska jechali na osiołku, szukali miejsca do spania i zatrzymali się w końcu w szopce, gdzie Jezusek się urodził. 


I wiecie co? Ogromnie się cieszę, że poświęciłam tę jedną noc na przygotowanie adwentowego kalendarza. Dzięki temu dzisiejsza wigilijna kolacja i całe te Święta Bożego Narodzenia staną się udziałem również tej małej istoty. Mam nadzieję, że dzięki temu, że po kawałku, na miarę jej możliwości tłumaczymy jej te niezwykłe i tajemnicze sprawy, za kilka lat będzie potrafiła czerpać z tych świąt to wszystko, co one ze sobą niosą - wiarę w Boga, nadzieję na dobre jutro, miłość do ludzi,  siłę na dalsze dni, siłę po zasłużonym odpoczynku. I że nie będą one dla niej jedynie okazją do zebrania tony prezentów. 











Za chwilę przebierzemy się w odświętne ubrania, zastawimy stół wigilijnymi potrawami, z ostatniej tupetki wyjmiemy Żużuszka, żeby położyć go w szopce obok mamy i taty (na razie jeszcze Jezusek jest w brzuchu mamy, gdybyście nie wiedzieli). Pozostanie nam czekać na pierwszą gwiazdkę.

Właściwie na pierwszą pierwszą gwiazdkę.

You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram