Rozczarowana

21:33






Kiedy publikowałam pierwsze, pełne radości i zachwytu, posty, w których rozwodziłam się na temat cudowności macierzyństwa i błogosławieństw, jakie niesie ze sobą pojawienie się na świecie dziecka, usłyszałam parokrotnie, że przedstawiam rzeczywistość nazbyt optymistycznie, że czytając moje posty można nabrać przekonania, jakoby macierzyństwo było lekkie i proste, a przecież nie zawsze tak jest.

Przyszedł zatem czas na posty pełne żalu, lęku i rozczarowania. Posty poważne, smutne, dające do myślenia.

Czy coś się stało? Skończyła się wersja demo, zmęczyłam się macierzyństwem, dziecko przestało być bezproblemowe a koncepcje wychowawcze zawiodły? Nic z tych rzeczy. Ale sielankowy nastrój, który nam przez długi czas towarzyszył, zniknął.

Dlaczego? Skąd moje rozczarowanie? Otóż rozczarowali mnie ludzie.

Kiedy jeszcze byłam w ciąży, miałam wrażenie, że gdzie nie pójdę, rozwijają się przede mną czerwone dywany. Wszyscy wkoło troszczyli się o moje samopoczucie, zagadywali, dopytywali, uśmiechali się serdecznie, dzielili tym, co mieli najlepszego - od ciepłych słów, dobrych rad, po własnoręcznie zebrane grzyby czy kwiaty z własnej grządki. Kiedy urodziła się D. potok życzliwości wezbrał jeszcze bardziej. Czułam, jakby to dziecko przyniosło ze sobą klucz do ludzkich serc, jakby była naprawdę małą Lady Di. Na prawo i lewo słyszeliśmy, że jest cudowna, że takich dzieci się nie spotyka, bliżsi i dalsi znajomi przyznawali, że kochają ją jak własne dziecko, rodzina oszalała na jej punkcie.

Cięcie.

W międzyczasie Dobrochna rośnie, za oknem pojawia się lato, zaczynamy wychodzić/wyjeżdżać z domu, pojawiamy się to tu, to tam, umawiamy na to i na tamto. Wszystko super, bo przecież mamy niezwykłe dziecko i mnóstwo luzu w swoim podejściu do wychowania.

I nagle okazuje się, że dziecko zaczyna przeszkadzać. Właściwie może nie samo dziecko, ale jego matka, która nagle zaczyna się o nie troszczyć i oczekiwać, że inni dostosują się do jej widzimisię. Przecież Dobrusia jest dla nas ważna, przecież my dla niej wszystko, tylko czemu ty, kobieto, nas ograniczasz...

Z pewną obawą wyczekiwałam momentu, kiedy będę musiała postawić się komuś w obronie mojego dziecka. Mało jestem asertywna, raczej przemilczę i się wycofam, niż wyrażę niezadowolenie i sprzeciw. Nie jestem naiwna, wiedziałam, że prędzej czy później zdarzą się sytuacje, kiedy będzie trzeba wyjść poza strefę własnego komfortu w obronie dziecka - w piaskownicy, przedszkolu... Nie spodziewałam się, że nastąpi to zdecydowanie wcześniej i że po drugiej stronie barykady będą bliscy mi ludzie.

Wiecie, taka ze mnie idealistka, że naprawdę uwierzyłam, że dla innych D. może być równie ważna, jak dla mnie. Staram się rozumieć, że kiedy nie ma się własnych dzieci lub gdy dawno już z małymi dziećmi się nie miało do czynienia, można nie pomyśleć, nie przewidzieć, zrobić coś, czego przy dziecku robić się nie powinno. Sama na pewno nie raz zaliczałam takie wpadki, zanim pojawiła się D. Ale jest mi przykro, naprawdę przykro, kiedy taki upomniany dorosły, najgorzej że bliski dorosły, nie reflektuje się, nie zmienia zachowania, wypiera, ba! wręcz czuje się dotknięty.

Wychowałam się w poczuciu, że dzieci są największym skarbem świata. Pokochałam swoją pracę właśnie ze względu na tę niezwykłość małych istot. Teraz z zachwytem przyglądam się D., starając się nie zarysować niczym tego diamentu. Wydawało mi się, że tego samego mogę spodziewać się po moim otoczeniu. Zawiodłam się i źle mi z tym niemożebnie.

Podtrzymuje mnie na duchu fakt, że są obok mnie ludzie, na których mogę jednak liczyć, którym mogę moje szczęście powierzyć bez obawy. Czasem nawet zaskakuje mnie, gdy ludzie właściwie prawie obcy, nijak z dziećmi nie powiązani, troszczą się o D. odruchowo, z czystego instynktu.

I tym bardziej nie mogę pojąc tych, dla których ponoć tak wiele znaczy.

You Might Also Like

0 komentarze

Fejvorki

Fejsik

Insta

Instagram